wtorek, 8 września 2015

Spis ludności

     Chaos ma się dobrze. Trochę się odkopałam, ale nadal kupa. Mimo wszystko mój duch jest silny i całkiem radosny. Sama się sobie dziwię aż. 

     Siedząc w coraz smutniejszym pieko coś mnie natchnęło na skromne opisanie bohaterów mojego dnia codziennego. Przedstawiam Wam dwunastu gniewnych apostołów, którzy ubarwiają mi każdy dzień. Piękne.



#1 

05:55 Pan Z Gazetą

     Pięć minut, zawsze pięć minut przed otwarciem za drzwiami czeka Pan Z Gazetą. Tak niby czyta, ale wywiera na mnie cichą presję, żebym otworzyła wcześniej. Robię to, bo mnie denerwuje jak tak stoi i patrzy, gdy ja walczę z gorącą blachą, którą wyciągam z pieca dziurawą rękawicą, na której leżą ciężkie bułki, które muszę ładnie przerzucić w przeznaczone im od drożdży miejsce. 
Pan Z Gazetą brzmi jak wojskowy, jest konkretny, niski, ma wąsa, zawsze bierze chleb na maślance i jako jedyny używa określenia "szatkowany" zamiast "krojony". 

#2

06:02 Pani Bezpośrednia

     Chwilę po 6 wpada Pani Bezpośrednia. To określenie nie wzięło się stąd, że to kobieta, która się, za przeproszeniem, z niczym nie pie*doli. Pani Bezpośrednia jako jedna z nielicznych prosi o wrzucenie bułek bezpośrednio do płatnej reklamówki, dbając tym samym o środowisko. Powiedzmy. Piękne. Większość żąda miliona folii, najlepiej do każdego rodzaju bułki z osobna. A ona ogarnia. Lubię ją. 
Zawsze 10 odpiekanych bułeczek + reklamówka, opcjonalnie dochodzi baltonowski krojony. 

#3
06:10 Pani Blada

     Dwa blade paluchy serowe dla dzieciaków i jedna odpiekana bułka. Jak było otwarte od 06:30, to tylko ją- poza Panem z Gazetą oczywiście- wpuszczałam wcześniej po kryjomu. Starsza kobieta, dziwnie miła, ostatnio wycinali jej wyrostek i nie wiem dlaczego, ale kojarzy mi się z Gandalfem Białym. Roztacza wokół siebie taką jasną poświatę. Biała aura. Nie wiem. 

#4
06:27 Pani Suszone Winogrona

     Codziennie jedna mleczna z rodzynkami, czasem jest szaleństwo i wjadą dwie. Bardzo charakterystyczna postać, głównie ze względu na to, że nie zdaje sobie sprawy z tego, jak głośno mówi. Nigdy z nią nie rozmawiam o pogodzie czy przeciwnościach losu- nasze stosunki są raczej chłodne. Acz jej donośne, dziwnie zaakcentowane "Z RODZYNKOM POPROSZE" zawsze mnie bawi. 

#5
06:31 Pan Dziennikarz

     Najwidoczniej kojarzy mi się z dziennikarzem. Dwie bułki kukurydziano-serowe z dynią, rogal mleczny i mała maślana z cynamonem lub paluch serowy. Sympatyczny facet, ale na samym początku mnie okrutnie drażnił swoim mylącym akcentowaniem (?). Każda kolejna bułka jest wypowiadana w taki sposób, jakby miało być ich tysiąc. Słysząc to przy pierwszym wyborze sięgam zatem po największą foliówkę, bo spodziewam się dużych zakupów, które zaskakująco kończą się na czterech bułkach, które spokojnie wcisną się w mniejsze tworzywo. A że ja lubię, jak wszystko ładnie się wciska, to się wk*rwiam, jak folia jest za duża i niewypełniona. Całe szczęście już się go nauczyłam i automatycznie sięgam po średni woreczek. 

#6
06:35 Pan Od Muzyki

     Mój ulubieniec, kocham człowieka. Starszy, przemiły pan, który jest albo bardzo niedowidzący albo niewidomy. Nie wiem, nie pytałam przecież, to nie na miejscu, poza tym nie moja sprawa. 
Docenia fakt, że słucham w pieko RMF Classic, bo każdy członek jego naprawdę czadowej rodziny jest muzykiem. Rozmawiamy o dźwiękach, górach, przyszłej i nieuniknionej mini epoce lodowcowej i innych ciekawostkach. Cudowny jest. 
Codziennie rogal z makiem, czasem z dwie kajzerki. 

#7
06:48 Pan Grosz

     Wpada cichaczem. Nie mówi zbyt wiele. Wysoki, przeraźliwie chudy, utyka jak Snape po spotkaniu Puszka. 
Bierze jedną zwykłą bułkę za 0,51 zł., płaci przeważnie samymi grosikami. Dziwna postać, która trochę mnie przeraża.

#8
07:30 Pani Piguła

     Trzy zwykłe bułki, dwie mleczne i drożdżówka z kruszonką. Czasem cztery skibki żytniego na zakwasie. 
Piguła to jej ksywa, ale nie wiem dlaczego. To bardzo dziarska babka, pielęgniarka, lubi przeklinać. Fajnie się z nią hejtuje rzeczywistość.

#9
08:23 Pani Jestem Głodna

     Odnośnie tej pani mam mieszane odczucia. Niby wporzo, dużo rozmawiamy, ale takie wścibskie z niej stworzenie. 
Starsza, mała acz przysadzista kobieta, w typowych dla jej wieku krótkich włosach, psychojasnoniebieskich oczach i ziemistej cerze. Strasznie szura jak chodzi. Zamiast "dzień dobry" mówi, że jest głodna i bierze najbardziej spieczonego palucha serowego, po czym je go przy oknie, upie*dalając okruszkami podłogę i stołek. Brzydko konsumuje, aż mi się wtedy odechciewa jeść na kilka godzin. 

#10
08:50 Pan Marek

     Jedyna osoba, której imię jest mi znane. Pan Marek to przebojowy, prosty facet, który kiedyś przyszedł do pieko troszkę napruty i zasiedział się z pół godzinki, bo gadaliśmy o Floydach i jego młodzieńczych planach na stworzenie dyskoteki. Niestety, nie udało mu się. 
Zawsze bierze zwykły, pokrojony baltonowski, z ilością jest różnie. 

#11
09:40 Pan Zajebisty Koleś

     Chleb na maślance, kajzerki jak jeszcze są, ostatnio też hot-dogi. ZAJEBISTY KOLEŚ, po prostu. Bardzo sarkastyczny, cały czas kręcę sobie z niego bekę, on ze mnie też. Jesteśmy zawsze nonsensownie poważni. 
Nie jestem ekspertem, ale to przystojny mężczyzna koło czterdziestki. Gdybym była w choćby 0,01% hetero, to bym pewnie na niego leciała. 

#12
11:08 Pani 2,02

     Codziennie płaci 2,02 zł. za dwie bułki zwykłe i jedną sojową. Zdecydowanie moja ulubiona postać kobieca w przestrzeni pieko. Za każdym razem przechodzi przez próg, zatrzymuje się i oznajmia mi głośno i radośnie "TO JA! ...NIE CHCĘ SIĘ CHWALIĆ, ALE JESTEM!". Wspaniała, niesamowicie pozytywna babka. Z nią również sporo przegadałam. Chodzi na basen. Była pierwszą osobą, której powiedziałam o zamknięciu pieko. Powiedziała, że będzie tęsknić i że jestem najczadowszą osobą, jaka tu kiedykolwiek pracowała. A było ich od ch*ja. 

BONUS

#13
Pani Dary

     Nie wpada codziennie. To gratisowa, szczęśliwa trzynastka, bo jest przeekstra. 
Widzimy się może dwa razy w tygodniu. Dawno temu poprosiła mnie o odłożenie w sobotę 40 odpiekanych bułeczek, co z ochotą rzecz jasna uczyniłam. W zamian za to przyniosła mi czekoladę.
Teraz wygląda to tak, że wpada niespodziewanie po kilka bułek i wraca po dwóch godzinach z kilkoma owockami dla Kejti. Tak po prostu składa dary. Poza tym jest przemiłą istotą, zawsze jest o czym pogadać i ma niesamowicie poczciwą, godną zaufania twarz. 



     To tyle. Właśnie straciliście kolejne cenne minuty swojego życia na czytaniu o ludziach, których nigdy nawet nie poznacie i raczej nie wpłyną w żaden sposób na Wasz byt. To trochę jak czytanie Pudelka, przemyślcie to.
Wysoka piątka!

XOXO, Kejti gerl


środa, 2 września 2015

Wszystko jest ruchome

     Serce mi pęka. Dusza krwawi. Żyłka wk*rwu po prawej stronie mojego perfekcyjnego nosa pulsuje. 
Doszłam do optymalnego punktu egzystencji i naszkicowałam sobie cudowny plan działania, a Wszechświat znowu okazał się być dupkiem. Naprawdę, nie cierpię narzekać na cokolwiek, staram się tego unikać i doszukiwać się w każdej ch*jowości plusów, choćby maleńkich. ALE nie zapominajmy o tym, że mimo egzotycznych korzeni nadal jestem Polką. Muszę trochę poużalać się nad swoim życiem. 

     Moje super miejsce pracy, znane jako pieko, gdzie mogę porozmawiać z ludźmi, poczytać książkę, popisać pościki, tańczyć flamenco za ladą z kastanietami stworzonymi z chwytaków do bułek czy podłubać sobie w spokoju w nosie, zostanie zamknięte za miesiąc. K*rwa. Już myślałam, że fajnie, jestem sama w pieko, to moje królestwo, ludzie składają ofiary w postaci owoców i słodyczy, czasem mnie wk*rwiają, ale ogólnie ich kocham. Dodatkowo robię aktualnie trochę ponad etat, więc kasa w miarę się zgadza. Przywykłam nawet do wstawania o niewyobrażalnej 4 rano przez sześć dni w tygodniu.
I cóż, gówno. Szefowa wpadła przedwczoraj na dwie minuty, oznajmiła, że ciągniemy jeszcze cały wrzesień i zamykamy. Zaproponowała mi dwie opcje: praca w innym punkcie na pół etatu lub... <WERBEL> przejęcie pieko! Moja pierwsza myśl: TAK. Potem doszłam do wniosku, że to kolejna rzecz, która by mnie zatrzymywała, fotograficznie cofnę się jeszcze bardziej, obroty są średnio zadowalające i to zbyt wymagająca misja. Biorę pół etatu i zobaczymy co dalej. Chociaż... posiadanie piekarni to niezły wabik na dupeczki.

"- ...poza tym mam piekarnię, wiesz jak jest. A ty co robisz w życiu? - usiadła luzacko, odpaliła papierosa i zachwyciła się sobą."

Wszystkie moje. 

     Biorąc pod uwagę tegoroczne wydarzenia oficjalnie mianuję 2015 rok najbardziej poj*banym i wk*rwiającym. Nie pozostaje mi nic innego, jak wbić sobie w końcu do łba, że wszystko jest ruchome, przez co szczegółowe planowanie nie ma sensu. Życie to nie szachy. Życie to zlepek losowych ludzi i zdarzeń. Trochę Coelho.

     Zmiana tematu. Czas na mini anegdotkę. Plaga os w pieko. Naprawdę, k*rwa, przegięcie. 
Pierwszego dnia, zaraz po bezpłatnym urlopie, zatłukłam- wtedy jeszcze z bólem serca- 34 sztuki. Weźcie pod uwagę fakt, że trafiłam może w 1/4 tego, co wleciało. 
Ktoś może sobie pomyśleć "eee, bez przesady, wystarczy siedzieć w bezruchu i je ignorować". Gówno. Nie da się zignorować małej, szybkiej, twardej maszyny śmierci, która gryzie, boleśnie żądli, w powiększeniu wygląda gorzej niż dziewczyna z jednowłoskowym łukiem brwiowym, a w dodatku lata wokół Ciebie, dopóki nie usiądzie na kawałku skóry. Och, a twarz to jej ulubione miejsce. 
Nie wyobrażacie sobie, ile razy podczas siedzenia tyłem do lustra i spontanicznego obrotu do półprofilu, by podziwiać swą posągową urodę, znalazłam osę okupującą moje wyrzeźbione plecy. Przebiegłe s*ki. 
To już trzeci tydzień plagi. Codziennie uśmiercam ok. 20 os. Do przedwczoraj było mi z tym źle, ale teraz to ja jestem maszyną do zabijania. Bezlitosną w dodatku. 
Przedwczoraj, tego magicznego poniedziałku, zostałam upi*rdolona przez pasiastą wywłokę z odwłokiem. W bardzo głupi, patrząc na nabyte doświadczenie w unicestwianiu, sposób. Amatorski błąd. 
Wyglądało to tak: polowałam, pacnęłam, trafiłam, nie zabiłam, dobiłam dociskając łapkę do blatu i krzyknęłam nasycone piekłem "K***RRRRRRRWAAA". Przebiegła s*ka wiedziała co zrobię, w ostatniej chwili obróciła się na plecki i wymierzyła położenie odwłoka w stosunku do powierzchni mojego oręża tak, żeby żądło "przeszło" przez dziurkę w pacce. CZAICIE TEN INTELEKT?! Powiem raz jeszcze: przebiegła s*ka. 
Kolejne pięć godzin w pieko minęło mi na k*rwieniu, smarowaniu paluszka cebulą i podawaniu pieczywa z lekko upośledzoną ręką. Oł hepi dej.
A jestem bezlitosna, bo czasem jak trafię, ale nie zabiję, to nie dobijam i pozwalam im cierpieć. Tak, siedzi we mnie właśnie takie zło. Taki mały psychol. 

     To może teraz fajne, pozytywne rzeczy, bo takie jednak też mają miejsce. 
Nie pamiętam, czy się chwaliłam i nie chce mi się sprawdzać, ale odrestaurowałam sobie obrzydliwą meblościankę. Splendor i chwała, oto i ona:






Okazjonalne picie alkoholu to był świetny pomysł. Już czuję się o niebo albo dwa lepiej. Zdrowe jedzonko zresztą też działa. Joga, której nie olewam i bieganie, które trochę olewam, bo jestem leniwą ciotą, również. 

Najmocniejszym punktem dobrych wydarzeń jest to, że w przeciągu miesiąca zostanę ciocią. Prawdziwą ciocią. Marija nadciąga!

Jeszcze jedno: zrobiłam ogórkową, która urywa tyłki i niszczy umysły. A był to pierwszy raz! Każdemu takiego życzę. 

     Tym oto cudownym akcentem odkładam długopis i biorę się za reorganizację układu bułek w ladzie.

XOXO, Kejti gerl