wtorek, 31 maja 2016

Uciekamy!

     Tak, tak. Yes, yes. Oczy Was nie mylą. W końcu, na mini spontanie, postanowiłyśmy z Aneczką uciec z tego nieprzyjaznego, hermetycznie zamkniętego, wypełnionego próżnią, Kościołem, żałosną polityką, chciwością, gniewem i brakiem perspektyw kraju. Mam przeczucie, że to najmądrzejsza rzecz jaką w życiu zrobię. Zostało nam co prawda niewiele czasu na zorganizowanie wszystkiego jak należy, ale wiecie co? DAMY RADĘ. Bilety są, lekarze prawie pozałatwiani, reszta ważnych papierków w toku, wyposażenie jeszcze nie do końca kompletne, umysły w pełni gotowości. Jedynym problemem i niezręcznym bólem serca jest pozostawienie na jakiś czas Kittiego w Polsce. Niestety, nie udało nam się wydłubać finansów na podróż dla Plusz-Plusza. Poza tym słyszałam plotkę, że spory odsetek zwierzątek ginie w samolocie (jeśli ktoś coś wie na ten temat- proszę o korektę). Czy to prawda czy nie- ryzykować nie będziemy, podróż powietrzna odpada, trzeba pomyśleć nad promem. 

     Ojeeeej, nie wspomniałam jeszcze, dokąd się przeprowadzamy! Pewnie będziecie osrani ze szczęścia tak jak ja- ISLANDIA. Dajmy sobie moment na okiełznanie euforii.

Islandia, Moi Drodzy, IS-LAN-DIA! Kolejne marzenie, które kiełkowało we mnie szmat czasu i które wydawało się bardziej odległe niż to, że marihuana w Polsce zostanie zalegalizowana. W końcu, niespodziewanie, się spełnia. 
Oczywiście istnieje możliwość, że w Islandię się "nie wkleimy" i po wakacjach, gdy pogoda będzie tam coraz mniej sprzyjająca, gdy surowość krajobrazu zacznie nas przerastać, gdy nie znajdziemy pracy w obranym kierunku zawodowym, wrócimy z płaczem do tego hermetycznego kawałka polskiej ziemi. Pfff, wcale nie. Dlaczego miałybyśmy się nie wkleić?! Osobiście ciepła nienawidzę, więc islandzkie lato jest dla mnie absolutnie wystarczające. Islandzka kraina jest cudowna w swojej surowości, więc jedyne, co mogłoby mnie przerosnąć, to Ania na niemieckich sterydach i wiejskich serkach. Pracę znajdziemy bez problemu, to mnie w ogóle, o dziwo, nie martwi. 
Podsumowując: nie wrócimy, zostajemy tam na dłużej. 
Same jeszcze do końca w to nie wierzymy i każdego dnia- kilka razy dla pewności- zaskakujemy się tekstami typu: ej Kejti, wiesz co? ZA SZEŚĆ TYGODNI LECIMY NA ISLANDIĘ!


     To oczywiście główna spektakularna informacja, a mam jeszcze dwie:

Nie palimy papierosów! Sądziłam, że się nie uda, a tu proszę. Choć przyznaję, że zdarzyło mi się ostatnio pęknąć przy piwku... nie zmienia to jednak faktu, że kolejnego dnia nie poleciałam jak wściekła do Powolnego Piotra po najwspanialszy na świecie tytoń. Tęsknię, ale jestem twarda. 

Ruszamy z blogiem! Powoli zbieramy się do rozpoczęcia wspólnego, internetowego, islandzkiego, podróżniczego, lesbijskiego podbijacza ego. Chcemy z Aneczką opisywać nasze perypetie- początkowo- w Krainie Ognia i Lodu, okraszone rzecz jasna moimi zdjęciami, naszym fenomenalnym poczuciem humoru oraz mądrością płynącą z mojej absurdalnie dużej głowy i poważnej, majestatycznej twarzy Aneczki w okularach. 
Niestety, nie jestem w stanie określić, kiedy pojawi się dziewiczy post. Jestem bezlaptopowa, co mocno spowalnia praktycznie wszystkie czynności z tym związane. Nie martwcie się jednak- blog na pewno powstanie. Zdeterminowana Aneczka jest w końcu nie do zatrzymania. 

     
     Kolejny tutejszy pościk być może powstanie jeszcze na ojczyźnie. Czeka mnie w końcu zasłużony urlop przed Islandią. Oczywiście bezpłatny. 



 


XOXO, Kejti gerl

sobota, 21 maja 2016

Ranking Zła

     Zostało mi już tylko sześć tygodni w Pieko. Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo napawa mnie to czystą radością i spokojem. Fakt faktem- każdy kolejny dzień jest coraz cięższy: "ściany" blaszaka nagrzewają wnętrze do temperatury 35 stopni Celsjusza JUŻ TERAZ, cyrkulacji powietrza brak, dzięki czemu ewentualnie jestem w stanie się powiesić bez użycia gadżetów, a mój organizm coraz gorzej sobie z tym wszystkim radzi, bo krew w nosie nie ma końca, ciałko się przegrzewa, główka paruje, a mini-kaszel palacza też ma się dobrze.
Ostatnio w ogóle podjęłam próbę rzucenia moich ukochanych papierosów. Zakończyło się srogim niepowodzeniem- nie paliłam całą, długą dobą. Razem z Aneczką postanowiłyśmy zaopatrzyć się w chemikalia wspomagające, którymi tak okropnie gardzę... Zawsze wychodziłam z założenia, że zerwanie z papierosowym nałogiem to tylko i wyłącznie kwestia samozaparcia. Po cóż tabsy, plastry i modły? Nie chcesz już palić to po prostu, k*rwa, nie pal. I co? G*wno. Nie dałam rady. Motywacja jednak tym razem jest silniejsza, bo fizycznie czujemy się bez żartów kiepsko. Same za siebie trzymamy kciuki i liczymy na to, że połączenie silnej chęci rzucenia i magicznej chemii przyniesie nam upragnione zwycięstwo. (APDEJT: post był napisany w poniedziałek, a dziś mamy sobotę. I wiecie co? NIE PALIMY SOŁ FAR!)
     Historią przewodnią tego pościka będą jednak ludzie, których codziennie/prawie codziennie widzę w Pieko. W związku z tym, że przez nich szczerze nienawidzę swojej pracy- od tego przeklętego miejsca, bo w poprzednim punkcie klienci byli prawdziwymi promyczkami, przez co wręcz uwielbiałam swoje "życie zawodowe"- postanowiłam nazwać nadchodzący wylew frustracji "Rankingiem Zła". Bo ci ludzie są doprawdy sk*rwielami. 


SKALA ZŁA:

1 - Ja pie*dolę.

2 - BŁAGAM, wyjdź i nie wracaj.
3 - Pluć na chleb? Nie pluć na chleb? Ooo, ten chyba spadł przypadkiem na podłogę...
4 - Nawet nie chcę na Ciebie, k*rwa, patrzeć. 

5 - A jakby tak złapać Cię za łeb, przerzucić przez szybę, potem wciągnąć za jelito do środka i pobawić się na krajalnicy w "moja ręka to bochenek"?
6 - TRYB AMOKU, czyli ciągły pisk w głowie przypominający ten po wybuchu granatu metr obok oraz omamy wzrokowe objawiające się widzeniem wszystkiego w czerwonych barwach.



1. Pan "stracę godność jeśli zachowam się jak człowiek"

Jeden z pierwszych klientów każdego dnia. NIGDY nie mówi "dzień dobry", "do widzenia", "dziękuję" czy "poproszę". Po prostu wchodzi, rzuca hajsem i pod nosem brzęka z pogardą "jeden krojony". I tak każdego dnia z wyjątkiem sobót przez pół roku. Czuję się przez niego jak niewolnik. A dostaje minimalną wartość w skali, bo się do chama prawie przyzwyczaiłam. Poza tym brak podstaw kultury osobistej to tutaj zjawisko bardzo powszechne. Przez to sama, niestety, schamiałam, a moja miłość do ludzi nie jest już rozmiarów Wielkiego Kanionu. 



2. Państwo "większość"

Tutaj raczej nie ma konkretnej osoby, to po prostu wielka, ludzka masa. Zrobię innowację i wypiszę kropkowo najciekawsze przypadki, które mnie nieco irytują i śmieszą brakiem logiki. 
  • "Czy ten chleb jest dzisiejszy?"- absolutnie nie neguję tego pytania, bo ludzie mają prawo je zadawać, a wręcz powinni. Zastanawiają mnie tylko stali klienci, którzy przez cały tydzień żrą ten sam chleb, ani razu się na niego nie poskarżyli, ponieważ nie stosuję powszechnej techniki sprzedawania wczorajszego chleba i nadal, każdego dnia, nie są pewni jego świeżości.
  • "Poproszę bułkę"- klasyk gatunku. Wchodzi człowiek i chce bułkę. Pytam "którą?", bo jest 20 różnych rodzajów. Człowiek odpowiada wk*rwiony "NO TOOOM!" pukając w szybę i myśląc, że jestem j*baną wróżką, która dodatkowo ma metr wzrostu i widzi, którą bułkę pokazuje lub ma supermoc widzenia przez marmurowy blat. 
  • "...a pani mi daj jeszcze..."- okropny opóźniacz w pracy i stratowacz czasu. Jest taka jedna pani, która każdą rzecz bierze na osobny paragon. Rzeczy tych jest ok. 10. Przerwa na przeanalizowanie i rozruch trybików w jej czaszce- ok. 2 min. W międzyczasie oczywiście wpadają też inni klienci, więc wszystko wydłuża się jeszcze bardziej, bo zabierają jej to, co sobie zdążyła w głowie zarezerwować. I tak stoi z tym wózkiem, dziecko jej skrzeczy, a ona odlicza kasę na kolejną rzecz.
  • "Nie ma pani inaczej?!"- czyli skomplikowane wydawanie reszty. Czytelnicy, którzy mieli styczność ze "staniem na kasie" wiedzą, że często jest ciężko z obecnością każdego nominału w szufladzie. W wielkich marketach największy problem mają zapewne z drobniakami. Kasa w Pieko za to niewyobrażalnie często cierpi na brak Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Wszyscy klienci wychodzą z założenia, że "drobne się pani przydadzą, nie?" i odliczają 12 zł. jak najdrobniej się da. Wiele osób z kolei wpada codziennie po biedne dwie bułki i zostawia 2 zł. Tym oto sposobem drobne z szuflady się wręcz wysypują, a banknotów brak. W momencie, gdy ktoś płaci stówą, muszę wydawać resztę w dwójeczkach i jedyneczkach, a przy dobrych wiatrach piąteczkami. A wtedy dostaję opi*rdol. 
  • "Poproszę dwie bułeczki... ale mam tylko tak..."- pierwsza część zrozumiała, ale "mam tylko tak" oznacza spektakularny rzut stówą na blat i wypieranie się, że "inaczej nie mam!" przy jednoczesnym, donośnym dźwięku przelewających się drobnych i widocznej z odległości kilometra, wystającej z portfela dyszce. Wszystko byłoby znośne, gdyby nie fakt, że "rozmieniacze" bez skrupułów szturmują Pieko zaraz po otwarciu, gdy w kasie pustki absolutne. Wtedy też dostaję opi*rdol za monety. 
  • "Poproszę prawdziwy żytni chleb!"- mój faworyt i majstersztyk logiki. Wchodzi człowiek- jak to w Pieko bywa- i mówi, że chce żytni chleb, ale TAKI PRAWDZIWY. W związku z tym, że takowy rzeczywiście mamy (skład: mąka żytnia, woda i sól) to pokazuję, opisuję i chwalę. Człowiek milczy i nagle rzuca: poproszę kawiorek. A kawiorek, moi mili, to czysta pszenna bułka w kształcie chleba robiona na smalcu wieprzowym. Nigdy nie pojmę tego zjawiska.
3. Pani "arystokratyczny brak empatii"

K*rwa mać. To jest ten babsztyl od rękawiczek, pewnie nie pamiętacie, więc wklejam kawałek przeszłości:

w Pieko nie ma ogrzewania, temperatura w środku to ok. 5 stopni, więc założyłam BEZPALCOWE, K*RWA, rękawiczki i dostałam silny opi*erdol od pozbawionej empatii damy w futrze z łasiczką i nieoszlifowanym kołkiem w d*pie, bo to niekulturalne i ma wyj*bane, że zimno i kostnieją palce i ogólny ch*j mrozu mi w czaszkę


Arystokratka nadal wpada z dwa razy w tygodniu z obsraną miną i podniesioną głową. Tonem wypełnionym wyższością nakazuje mi pokroić cztery chleby i popakować je w połówki, patrząc na mnie z pogardą jak to czynię, a wiem, że to robi, bo widzę jej twarz w j*banym lustrze.


4. Pani "to chyba nie wymaga dużo wysiłku..." 

Jest klientką od niedawna. Starsza kobieta, której wyraz twarzy od razu zdradza, że się o wszystko przypi*rdala. Widać, że nie lubi ludzi i doszczętnie nimi gardzi. Historia zaczyna się od drożdżówki. Jej dziewicza wizyta w Pieko była krótka- wpadła z twarzą buldoga z dwudniowym zatwardzeniem, chciała drożdżówkę, była tylko jedna z budyniem, pogardziła i wyszła, pozostawiając za sobą odór siarki. Drugie spotkanie było kluczowe. Wpadła- nadal nie zrobiwszy upragnionego stolca- znowu po drożdżówkę. Akurat tego dnia wybór był obszerniejszy. "Ze śliwką" szczeknęła. Podałam. Zapłaciła. Odeszła kawałek. Wraca. "...a co ona taka niewypieczona?!". Opowiadam, że dzisiaj wszystkie takie są, że taka partia. Ona na to, że na pewno nie. "Niech mi pani pokaże wszystkie... ale od spodu! To chyba nie wymaga dużo wysiłku, co? Chyba się pani nie przepracuje? ...co za...". To jej pokazałam każdą z piętnastu drożdżówek z każdej strony. Okazało się, że wszystkie były tak samo niewypieczone. No K*RWA, byłam tym zaskoczona. Buldogowi chyba zrobiło się głupio, że miałam rację, porwała słodycz w paszczy i wyszła oburzona. A ja nadal pokazuję jej większość drożdżówek. 


5. Pan Śmierdziel

Jeszcze jakiś czas temu wpadał codziennie, aktualnie może z dwa razy w tygodniu. Nigdy nie tryskał sympatią, ale pewnego razu przesadził dość mocno.
Miałam taki zimowy okres w Pieko, że na 5 min. zamykałam sklep, opatulałam się odzieżą i wychodziłam sobie za blaszaka, żeby w spokoju zapalić papierosa. Wszystko absolutnie zgodne z prawem i ustaleniami z szefową, w końcu siedzę tam po 12 godzin każdego dnia, do jasnej k*rwy. I tak sobie stoję, mam przerwę, a tu nagle wychyla się ten nieziemski oblech i drze się "JA CZEKAM". Patrzę na niego i tłumaczę beznamiętnie, że już kończę, że za chwilę otwieram, że przerwa. A on z wyraźnym wk*rwem i trybem rozkazującym: JA TU CZEKAM, NIE MASZ CZEGOŚ TAKIEGO JAK PRZERWA, MASZ TU WRACAĆ. Oj... proszę pana sku*wiela nieziemskiego. W tym momencie rzekłam, żeby zapoznał się z prawem pracy i ostentacyjnie zgasiłam papierosa, po czym przespacerowałam się wzdłuż zasranego pasa zieleni. Rzucił na odchodne, że gdzieś to zgłosi, poszedł do Biedry, a ja grzecznie wróciłam do Pieko. Nie cierpię go serdecznie. 



6. Pan Roman 

Podium absolutne. To może być dłuższa opowieść, bo przecież muszę zacząć od początku. 

Pan Roman- starszy, szczupły pan w sportowym dresie o spokojnej acz przez to niepokojącej twarzy- pojawia się w Pieko od zawsze. Gdy zaczęłam pracować w tym świetnym miejscu trochę z nim gadałam. Jeszcze wtedy był minimalnie irytujący z racji swojego łagodnego, naprawdę creepy sposobu mówienia i wścibskiej duszy. Pewnego razu założyłam do pracy szarawary, czego Roman nie omieszkał nie zauważyć. Zapytał czy to spódnica, powiedziałam, że nie, a on, że chciałby mnie kiedyś w jednej zobaczyć, ale w zdecydowanie krótszej. Oj, się wk*rwiłam, bo było to powiedziane właśnie w ten creepy, łagodny sposób. Zignorowałam to jednak, a on dalej. Jeden obleśny w swej aksamitności komplement za drugim. Uśmiechałam się tylko głupio, bo stwierdziłam "ch*j z nim, niech sobie gada". I tak mi prawił te dwuznaczne komplementy cały czas, w ten k*rwa swój miękki sposób. Nienaturalność tego zjawiska w końcu zaczęła mi przeszkadzać. Postanowiłam ignorować pana Romana i ograniczyć się do podstaw relacji sprzedawca-klient, czyli: dzień dobry, proszę?, proszę, dziękuję i do widzenia. Zareagował na to w bardzo ciekawy sposób- wk*rwił się do czerwoności i zaczął mi pośrednio ubliżać. Również to zignorowałam, co wściekło go jeszcze bardziej. Od tej pory za każdym razem wypytuje kilka razy pod rząd o te same trzy chleby, choć zawsze bierze po prostu żytni z kiełkami. Odnośnie niego też ma milion pytań. Zawsze. Ostatnio się zaniepokoił dlaczego jestem taka "pochmurna", więc powiedziałam mu, co sądzę o jego "komplementach". Nie stwierdzono żadnej reakcji. Nadal wypytuje o swój chleb, który wpie*dala od czasów ataku na World Trade Center. Na jego widok wybucha mi czaszka. 


     O pojedynczych, innych sytuacjach mogłabym zapewne pisać w nieskończoność. Tak czy inaczej: praca- gdyby nie czynnik ludzki, który w tym wypadku jest gburowaty, niesympatyczny i chamski- byłaby przyjemna. A o tym, że okoliczne pijaczki spędzają wieczory na tłuczeniu butelek o Pieko i na załatwianiu grubszych potrzeb fizjologicznych obok czy nieposprzątaniu kup po swoich pupilach przed wejściem do sklepu przez mieszkańców nawet nie wspomnę. Takie osiedle, co zrobisz. 


XOXO, Kejti gerl

środa, 30 marca 2016

Trzeba uciekać

     Powinnam wkleić tu pierwszego pościka z racji nieobecności tak długiej i dotkliwej, że zapewne nie pamiętacie jak mam na imię i skąd się wzięłam. Kejti z Płocka, kłaniam się nisko. 
Moje życie przepełnione jest ostatnio bułkami, chlebem, ciastami i miłością.

     W Pieko nadal zarządzam. Stanowisko kierownicze. Cóż z tego, skoro jestem jedynym pracownikiem... 
Tym oto sposobem handluję pieczywem i użeram się z gburowatymi ludźmi, którzy- w większości przypadków- nadal traktują mnie jak niewolnika i oburzają się, że wywieszam na drzwiach kartkę z napisem "ZARAZ WRACAM", gdy chce mi się siusiu. I tak sześć dni w tygodniu. Jedenaście godzin dziennie. Kasa się zgadza, organizm zdecydowanie nie, a efekty śladowych ilości wolnego czasu najłatwiej odnaleźć właśnie tutaj. 

Złota era Pieko jednak trwać wiecznie nie będzie. Juhu. Planowo, powtarzam, PLANOWO, moja pszenno-żytnia niewola ma się skończyć przed wakacjami. I tu pojawia się pytanie: co dalej? To dobre pytanie. 

     Wszechświat chciał, że się zakochałam. Kompletnie niespodziewanie. Wszechświat przekręcił mój Wszechświat do góry nogami w najlepszy z możliwych sposobów. Kocham tak, jak nigdy nie kochałam. Ba, nawet nie wiedziałam, że tak się da! Nigdy w życiu nie sądziłam, że będę kogoś tak pewna. Niepoprawnie powiedziane, ale rozumiecie mój zamysł. Ania, Ania i jeszcze raz Ania! Poziom uczuć osiągnął już pułap wstępnych rozmów o małżeństwie i wspólnym wychowywaniu małych ludzi. Wielu małych ludzi. I tu pojawia się, proszę Państwa, k*rwa jego mać, problem. Powiązany oczywiście z "dobrym pytaniem".

     Jak wiecie żyjemy w kraju, który obecnie- głównie "obyczajowo"- cofa się w rozwoju. I to srogo. Jasne, homoseksualizm zawsze był potępiany, ale k*rwa, za czasów POprzedniego rządu wszyscy My, dumni cykliści, widzieliśmy jakieś mini światełko w ultra długim tunelu. Związki partnerskie były osiągalne. Szerokie grono społeczności LGBT skromnie wiwatowało, bo w końcu chociaż to dojdzie ostatecznie do skutku. 
G*wno. Pedały Idźcie Stąd wygrało. Nastały czasy Imperium (wiem, to już było, ale trafne jak jasna cholera). Związki partnerskie w tym układzie nie mają szans. Trzeba spi*rdalać na inną galaktykę. 

Niektórzy pewnie powiedzą, że przesadzam. W związku z tym apel i wyjaśnienie:

POLSCY LUDZIE,
tu nie chodzi o to, żeby każdy dres chwycił geja-fryzjera za rękę i przemierzał z nim łąkę, choć to moje ciche marzenie. Nie chodzi o to, żeby operacje zmiany płci były refundowane przez nasz zacny NFZ, choć częściowo być powinien. Nie chodzi o to, że słowa "gej", "pedał" czy "lesba" są używane jako obelgi, bo nie powinny być. 
Fakt, że bycie homoseksualistą w Polsce wymaga super ostrożności i sporej dozy odwagi, nie zmieni się raczej nigdy. My o tym wiemy, pogodziliśmy się z tym i nie będziemy się wpedalać w życie dostojnych, patriotycznych chrześcijan. Możecie Nas nie tolerować. Sami na pewno z różnych przyczyn spotykacie się z nietolerancją. Jesteście grubasami, chudzielcami, rudzielcami, pryszczolami, karłami, debilami, kujonami itp. Jesteście prześladowani w mniejszym lub większym stopniu z przyczyn od Was głównie niezależnych. Tak samo jak My, przeklęci homosie. Różnica polega na tym, że olewając poniżenia i znosząc z godnością obelgi możecie prowadzić "normalne" życie w tym zasranym kraju. Planować wspólnie z drugą połówką przyszłość, by ostatecznie założyć rodzinę. My za to każdego dnia zastanawiamy się, w którą stronę świata wyj*bać, żeby mieć prawo do zidentyfikowania zwłok ukochanej osoby, która zginęła w jakiejś poj*banej katastrofie.
Naprawdę, Polsko, nie czuję się wielką patriotką, szczególnie w takich a nie innych okolicznościach, ale chciałabym tu zostać. Tutaj stworzyć rodzinę. Nikogo nie zostawiać w tyle. Nie zaczynać wszystkiego od zera. I cóż, nie mam, k*rwa, takiej możliwości. I mieć prędko nie będę. 
Nie dziękuję. 

     Jak ten problem wiąże się z "dobrym pytaniem"? Ano tak, że wymyśliłyśmy z Aneczką całkiem niezły biznes, który jest hiper misją, ale kompletnie wykonalną. Całe szczęśliwe i podekscytowane, z masą zajebistych pomysłów, wsparciem najbliższych Nam ludzi i wyobrażeniem nieskończonego dobrobytu (bo przecież biznes byłby kopalnią złota!) zostałyśmy boleśnie j*bnięte w nasze lesbijskie lica. Dzieci, które w wyobrażeniach hasają sobie po naszym eko ranczu z watahą psów, kotów, kóz i oczywiście jednorożców, muszą zostać wycięte z tej wizji. A tak wyk*rwiście do niej pasują. I tak bardzo ich chcemy w nie aż tak dalekiej przyszłości. I co? G*wno. Nie da się. Trzeba zmienić galaktykę, żeby skorzystać z przywileju posiadania własnej rodziny. K*rwa mać.



Na koniec zdjęcie szczęśliwych, przygniecionych realiami zboczeńców:





XOXO, Kejti gerl

piątek, 15 stycznia 2016

Wróżka

     Czas na krótki niczym sternik łajby "Polska" tonącej w Morzu Katolickim, świeżutki niczym włos łonowy doradcy Macierewicza i absurdalny niczym Szydło z worka pościk. Ale dałam im popalić, ja pi*rdolę. 

     Jakiś czas temu zaczęłam dokarmiać gołębie przed Pieko. Takie hobby. Wiecie, po całodniowym krojeniu chleba trochę się tych okruszków i ziaren nazbiera. Wcześniej je po prostu wyrzucałam do śmieci i tyle. Aż pewnego dnia, stojąc przed Pieko przy porannym papierosku w otoczeniu Biedronki, bloków i kup chodnikowych, stwierdziłam, że fajnie byłoby popatrzeć na coś zabawnego i prostego: WALCZĄCE O OKRUCHY GOŁĘBIE. "TAK"- pomyślałam z zachwytem. Sypnęłam żarciem 5 metrów w przód i trochę w lewo i wróciłam do środka. Po dwóch godzinach przyszedł czas na kolejnego papierosa. Wychodzę, patrzę, a tam jeden jedyny gołąb: Bartek. Trochę biały, trochę szary i cienki jak obietnice wyborcze. Biedaczek taki. Jadł sobie sam, bez kumpli, dziewczyny czy chłopaka, więc postanowiłam, że każdego dnia, gdy Bartuś zapuka do drzwi Pieko (...tak, robi to), to wyjdę z nim na wspólne śniadanko- on okruszki, ja papierosek. 
Bartek nabrał ciałka, zaczął się przyjaźnić z kilkoma innymi gołębiami i jest okazem zdrowia, szczęścia i wyższości chleba nad resztą pożywienia. 
Przyjemnie się patrzy na pławiące się w puszku z pieczywa ptaki, które mają z tego większą radochę niż dzieci lat 90. miały z Pegasusa. Tak młodzieży, Pegasusy to takie konie ze skrzydłami, które każdy miał w domu zamiast psa. Wyginęły wraz z nadejściem technologii, bo nie mogły sobie utworzyć konta na Facebooku. Nie ma rączek, są kopytka. 

     Teraz przejdę do głównej anegdotki, która mnie dnia dzisiejszego pozytywnie rozj*bała. Rzecz jasna łączy się z Bartusiem i jego ziomkami. 
Chwilę przed godz. 10 wyszłam sobie na papieroska, by przywitać się z gołębią ekipą i sypnąć im papu. Stoję, delektuję się dymem, jest cicho, spokojnie i nie aż tak zimno. Nagle unosi się gwałtowne "K*RWA!". Szukam wzrokiem jamy gębowej, która wydobyła z siebie to fenomenalne, oznaczające wszystko, słowo. Znalazłam. Pan z psem. Pan, który wygląda jak wyjątkowo trzeźwy żul i pies, a właściwie suka, która najprawdopodobniej jest przyczyną zakupienia chodnikowego, a jej właściciel nie wygląda na porządnego zbieracza gorących prezencików od swojego nieświadomego wyrządzonego zła pupila. Spotkaliśmy się z panem ocznie. Chwila ciszy. Jeszcze raz "K*RWA!" w przestrzeń. Patrzy na mnie i mówi pod wąsem coś o tym, że palę. Nagle, naprawdę BARDZO nagle, rzuca głośno: SZYBKO UMRZESZ! 
I poszedł dalej.
Wróżka? Zobaczymy. 


     A na koniec Bartuś:





XOXO, Kejti gerl

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Parszywiec, święta i usprawiedliwienia

     Cóż, kolejny srogi zastój. Wybaczcie Robaczki. Mam kilka niezłych usprawiedliwień. Jak zawsze. 

     Przede wszystkim: Pieko. Okres przedświąteczny, świąteczny i poświąteczny to najczystsza forma gnoju. Milion zamówionych ciast i drugi milion wk*rwionych klientów, którzy świąteczną aurę okazują przez szorstkie "...do widzenia" i idące za nim, ponure i nieistotne jak polska Konstytucja, "wesołych świąt". Naprawdę, k*rwa, tylko kilka jednostek posłało mi szczery, świąteczny uśmiech, bez robienia problemów rzędu: nieświeży chleb, brak kartoników czy dwie "piątki" zamiast banknotu z wizerunkiem Mieszka I, bo przecież moneta to nie pieniądz. 
Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że jestem w blaszaku kompletnie sama, a co za tym idzie - wszystkie kary na mnie idą! Staram się jednak przyjmować wszelkie skargi na wydarzenia, na które kompletnie nie mam wpływu (piekarnia-matka nie produkuje w wigilię alternatywnych bułek), napi*erdalanie na mnie pod nosem ("...bezczelna...pewnie wegetarianka i cyklistka...") czy traktowanie mnie jak człowieka gorszego sortu (w Pieko nie ma ogrzewania, temperatura w środku to ok. 5 stopni, więc założyłam BEZPALCOWE, K*RWA, rękawiczki i dostałam silny opi*erdol od pozbawionej empatii damy w futrze z łasiczką i nieoszlifowanym kołkiem w d*pie, bo to niekulturalne i ma wyj*bane, że zimno i kostnieją palce i ogólny ch*j mrozu mi w czaszkę) z klasą i godnością. 

     Usprawiedliwienie nr 2: KOLEŻANKA Anna, która jest najcudowniejszym, nieprzewidzianym, zaskakującym zaskoczeniem. 
Chyba pojęłam w końcu, o co chodzi z tą słynną, pożądaną "chemią". Szczegółów naszej znajomości nie ujawnię, bo kilka osób może się zgorszyć, a cała reszta spłonie z zazdrości i ekstazy. Poważnie. Mogę jedynie zdradzić, jako iż i tak jestem chorym na homoseksualizm zwyrolem bez studiów, który nie zajmuje się w życiu niczym poważnym: NIESAMOWITY, NIEPORÓWNYWALNY Z INNYMI EKS(CESAMI), MIAŻDŻĄCY UMYSŁ, KRUSZĄCY DUSZĘ SEKS. Poza tą wspaniałą i teoretycznie intymną kwestią- hiper dobrze nam w swoim towarzystwie. I jesteśmy dobrymi dupeczkami. I dużo wspólnego odkrywania nas czeka. I w ogóle czad, cieszcie się razem ze mną! A jeśli zachce Wam się skomentować, to napiszcie coś miłego w stylu "Trzymam kciuki!" albo "Okropnie się cieszę! Ania jest super! Piekielnie piękna! Okrutnie śliczna wewnętrznie! No i ten dołeczek w policzku... Powodzenia dziewczęta!". Ania to czyta, więc nie róbcie przypału. 

     Usprawiedliwienie nr 3: powtarzający się brak czasu. Nie ma się nad nim co rozdrabniać, klasycznie doba jest za krótka, a lista rzeczy do zrobienia po pracy za długa.

     Dzisiaj anegdotki nie uświadczycie. Zamiast niej chciałabym złożyć gromkie "STOO LAAT STOO LAAT, NIEECH ŻYYJEE ŻYYJEE NAAAM!" Agnes. Ziomek, najlepszym określeniem naszej znajomości może być status "to skomplikowane", bo wygenerowało się wiele negatywnej energii w tym przeklętym, ubiegłym roku, ale po odcięciu tego wszystkiego wiem, że nam na sobie, jednorożcach i pokoju na świecie mocno zależy. No, głównie na sobie.
Bądź dzielna, odnoś sukcesy, ulepszaj się i brnij w absurd.
Na koniec wstawiam kilka zdjęć Twojej parszywej twarzy, żeby było zabawnie.








XOXO, Kejti gerl