niedziela, 3 grudnia 2017

Syreny

     W sobotę wróciłam z Londynu. Był to mój drugi raz w tym mieście, który utwierdził mnie w przekonaniu, że miasta-giganty nie są dla mnie. Oj nie. Wniosek z tego też taki, że Islandia to doprawdy moje miejsce na tej przeludnionej kuli zwanej Ziemią. 

Po zaledwie czterech dniach w stolicy Anglii zatęskniłam za Islandią. Za tym spokojem nawet w najbardziej zatłoczonych miejscach. Za tym, że mimo, że jest zimno, wcale nie jest zimno- jest rześko. Za tym, że jedyną rzeczą, która może cię zabić, jest wiatr. Za przestrzenią, za językiem, no za wszystkim, k*rwa. 

Londyn jest urokliwy, ale za cholerę nie byłabym w stanie tam żyć. Uwielbiam chodzić, a chodzenie jest tam męczące i to nie ze względu na odległość. Ilość bodźców, które atakują cię z każdej strony, jest nie do zniesienia. Ludzie gadają, krążą, biegną, jadą, jedni z lewej, drudzy z prawej i nie wiesz, czy lewostronny ruch obowiązuje na chodnikach, czy nie. Założyłam, że tak, ale po bliskich prawie-zderzeniach z ludźmi okazało się to g*wnoprawdą. Nie ma zasad, po prostu idź i przeżyj. Chaos, ogromny, przytłaczający kruchą Kejti chaos.

Wydaje się, że średnio co minutę coś tam zapie*dala na sygnale. Słyszysz to i chcąc nie chcąc, przez światowej sławy wydarzenia, gdzieś tam z tyłu głowy, pojawia ci się wizja, że będziesz za chwilę świadkiem jakiejś katastrofy. No nie wiem, w Polsce, jak mija mnie karetka, to myślę sobie "ojej, ktoś pewnie miał zawał...". W Londynie: na pewno jakiś psychol postanowił pozarzynać/porozjeżdżać jak największą ilość niewinnych ludzi w zamian za pośmiertny bonus w postaci dodatkowej dziewicy ubranej tylko w sandały z czystego złota. Na Islandii, gdy usłyszysz policyjną syrenę, najprawdopodobniej ktoś ukradł radio. 
W Londynie wszystkiego jest dużo, okropnie dużo. Ma to swoje plusy rzecz jasna, jednak wolę ograniczoną pod względem wyboru i czasu Islandię. Nie dostaniesz wszystkiego o każdej porze dnia. Chcesz zrobić zupę, idziesz po włoszczyznę. Masz marchewkę, masz seler i inne gadżety, ale akurat nie ma pora. Idziesz do kolejnego sklepu- tam też go nie ma. Jeszcze jeden- też nie ma. Co robisz? No nic, rzucisz pod nosem "k*rwa" i żyjesz dalej. Jest trudniej, bardziej wk*rwiająco, ale nadal jakby łatwiej. Za duży wybór uprzykrza mi życie.

Finał jest taki, że i tak gdybym była zmuszona wybrać jakieś j*bcze miasto- wybrałabym Londyn. Ma duszę i elektrownię Battersea z okładki Floydów.

XOXO, Kejti gerl