środa, 2 września 2015

Wszystko jest ruchome

     Serce mi pęka. Dusza krwawi. Żyłka wk*rwu po prawej stronie mojego perfekcyjnego nosa pulsuje. 
Doszłam do optymalnego punktu egzystencji i naszkicowałam sobie cudowny plan działania, a Wszechświat znowu okazał się być dupkiem. Naprawdę, nie cierpię narzekać na cokolwiek, staram się tego unikać i doszukiwać się w każdej ch*jowości plusów, choćby maleńkich. ALE nie zapominajmy o tym, że mimo egzotycznych korzeni nadal jestem Polką. Muszę trochę poużalać się nad swoim życiem. 

     Moje super miejsce pracy, znane jako pieko, gdzie mogę porozmawiać z ludźmi, poczytać książkę, popisać pościki, tańczyć flamenco za ladą z kastanietami stworzonymi z chwytaków do bułek czy podłubać sobie w spokoju w nosie, zostanie zamknięte za miesiąc. K*rwa. Już myślałam, że fajnie, jestem sama w pieko, to moje królestwo, ludzie składają ofiary w postaci owoców i słodyczy, czasem mnie wk*rwiają, ale ogólnie ich kocham. Dodatkowo robię aktualnie trochę ponad etat, więc kasa w miarę się zgadza. Przywykłam nawet do wstawania o niewyobrażalnej 4 rano przez sześć dni w tygodniu.
I cóż, gówno. Szefowa wpadła przedwczoraj na dwie minuty, oznajmiła, że ciągniemy jeszcze cały wrzesień i zamykamy. Zaproponowała mi dwie opcje: praca w innym punkcie na pół etatu lub... <WERBEL> przejęcie pieko! Moja pierwsza myśl: TAK. Potem doszłam do wniosku, że to kolejna rzecz, która by mnie zatrzymywała, fotograficznie cofnę się jeszcze bardziej, obroty są średnio zadowalające i to zbyt wymagająca misja. Biorę pół etatu i zobaczymy co dalej. Chociaż... posiadanie piekarni to niezły wabik na dupeczki.

"- ...poza tym mam piekarnię, wiesz jak jest. A ty co robisz w życiu? - usiadła luzacko, odpaliła papierosa i zachwyciła się sobą."

Wszystkie moje. 

     Biorąc pod uwagę tegoroczne wydarzenia oficjalnie mianuję 2015 rok najbardziej poj*banym i wk*rwiającym. Nie pozostaje mi nic innego, jak wbić sobie w końcu do łba, że wszystko jest ruchome, przez co szczegółowe planowanie nie ma sensu. Życie to nie szachy. Życie to zlepek losowych ludzi i zdarzeń. Trochę Coelho.

     Zmiana tematu. Czas na mini anegdotkę. Plaga os w pieko. Naprawdę, k*rwa, przegięcie. 
Pierwszego dnia, zaraz po bezpłatnym urlopie, zatłukłam- wtedy jeszcze z bólem serca- 34 sztuki. Weźcie pod uwagę fakt, że trafiłam może w 1/4 tego, co wleciało. 
Ktoś może sobie pomyśleć "eee, bez przesady, wystarczy siedzieć w bezruchu i je ignorować". Gówno. Nie da się zignorować małej, szybkiej, twardej maszyny śmierci, która gryzie, boleśnie żądli, w powiększeniu wygląda gorzej niż dziewczyna z jednowłoskowym łukiem brwiowym, a w dodatku lata wokół Ciebie, dopóki nie usiądzie na kawałku skóry. Och, a twarz to jej ulubione miejsce. 
Nie wyobrażacie sobie, ile razy podczas siedzenia tyłem do lustra i spontanicznego obrotu do półprofilu, by podziwiać swą posągową urodę, znalazłam osę okupującą moje wyrzeźbione plecy. Przebiegłe s*ki. 
To już trzeci tydzień plagi. Codziennie uśmiercam ok. 20 os. Do przedwczoraj było mi z tym źle, ale teraz to ja jestem maszyną do zabijania. Bezlitosną w dodatku. 
Przedwczoraj, tego magicznego poniedziałku, zostałam upi*rdolona przez pasiastą wywłokę z odwłokiem. W bardzo głupi, patrząc na nabyte doświadczenie w unicestwianiu, sposób. Amatorski błąd. 
Wyglądało to tak: polowałam, pacnęłam, trafiłam, nie zabiłam, dobiłam dociskając łapkę do blatu i krzyknęłam nasycone piekłem "K***RRRRRRRWAAA". Przebiegła s*ka wiedziała co zrobię, w ostatniej chwili obróciła się na plecki i wymierzyła położenie odwłoka w stosunku do powierzchni mojego oręża tak, żeby żądło "przeszło" przez dziurkę w pacce. CZAICIE TEN INTELEKT?! Powiem raz jeszcze: przebiegła s*ka. 
Kolejne pięć godzin w pieko minęło mi na k*rwieniu, smarowaniu paluszka cebulą i podawaniu pieczywa z lekko upośledzoną ręką. Oł hepi dej.
A jestem bezlitosna, bo czasem jak trafię, ale nie zabiję, to nie dobijam i pozwalam im cierpieć. Tak, siedzi we mnie właśnie takie zło. Taki mały psychol. 

     To może teraz fajne, pozytywne rzeczy, bo takie jednak też mają miejsce. 
Nie pamiętam, czy się chwaliłam i nie chce mi się sprawdzać, ale odrestaurowałam sobie obrzydliwą meblościankę. Splendor i chwała, oto i ona:






Okazjonalne picie alkoholu to był świetny pomysł. Już czuję się o niebo albo dwa lepiej. Zdrowe jedzonko zresztą też działa. Joga, której nie olewam i bieganie, które trochę olewam, bo jestem leniwą ciotą, również. 

Najmocniejszym punktem dobrych wydarzeń jest to, że w przeciągu miesiąca zostanę ciocią. Prawdziwą ciocią. Marija nadciąga!

Jeszcze jedno: zrobiłam ogórkową, która urywa tyłki i niszczy umysły. A był to pierwszy raz! Każdemu takiego życzę. 

     Tym oto cudownym akcentem odkładam długopis i biorę się za reorganizację układu bułek w ladzie.

XOXO, Kejti gerl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz