Nigdy nie ukrywałam, że uwielbiam alkohol. Alkohol jest super. Alkohol łamie wewnętrzne bariery. Alkohol uaktywnia boski gen. Alkohol przy okazji niszczy życia. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Dlaczego, mimo takiej namiętności, podjęłam decyzję o zakończeniu związku idealnego? Słyszeliście o paraliżu sennym? Właśnie dlatego.
Paraliż senny to wyk*rwiście przerażająca rzecz, choć niegroźna. Ciągnie się za mną już jakiś czas, ostatnio mocno się nasilił i wpada średnio dwa razy w tygodniu. Podczas swojej ostatniej wizyty w Płocku zmiażdżył mnie do tego stopnia, że postanowiłam coś z tym sku*wysyństwem zrobić. Zasięgnęłam rady eksperta, czyli Agatki zwanej "Agatką z Łąki", która powiedziała, że alkohol może mieć na to wpływ, no i bęc- nie piję.
Oczywiście zaspokoję Waszą ciekawość i opiszę, najlepiej jak potrafię, jak ten płocki paraliż wyglądał.
Sobota, kilka minut po 22. Wczesna pora, a ja już w łóżeczku, zmęczona kit wie czym. W pokoju obok, za cienką, działową ścianą, trwa setne pępkowe z okazji narodzin mojej spektakularnej siostrzenicy.
Trochę czytam przed snem, starając się wygłuszyć literami donośne rozmowy o polityce, którymi cała moja rodzina serdecznie gardzi, ale czasem mają czas i miejsce. Oczy zaczynają mi się kleić, bez zrozumienia pochłaniam kolejne wyrazy, aż w końcu gubię książkowy wątek. Cofam się zatem o pięć stron i instaluję tam zakładaczkę, wk*rwiając się, że nie mam zielonego pojęcia ani pojęcia każdego innego koloru, co właśnie przeczytałam.
Odkładam literaturę, gaszę światło i z rozkoszą wtulam się w podusię. Cudowne uczucie komfortu jest wszechobecne zarówno cieleśnie jak i duchowo. Trwa całkiem długo.
Nadal nie śpię. Cały czas słyszę żywą dyskusję z pokoju obok, choć jej nie rozumiem. Jest coraz głośniejsza i zdaje się, że mówców też przybywa. Zaczynają się przekrzykiwać. Wszystko narasta, choć poziom decybeli już dawno osiągnął maksimum. Zaczynam się bać, coś jest nie tak.
Po chwili głosów jest już tak dużo, że nie jestem w stanie ich zliczyć. "Rozmowa" ewoluowała w ciągłe krzyki, a krzyki w histeryczny śmiech. Jestem przerażona.
Nie mam pojęcia, czy już śpię, a to jakiś okrutny koszmar, czy to wszystko dzieje się naprawdę, bo jest tak k*rewsko odczuwalne.
Przerażenie przechodzi w panikę. Śmiech cały czas narasta.
Wydaje mi się, że ktoś jest w pokoju, stoi nade mną, zaraz obok łóżka. Próbuję się ruszyć. Nie mogę.
Jest coraz głośniej, co nadal wydaje się absurdalnie niemożliwe. W pewnej chwili widzę zarys postaci, choć nie przypominam sobie otwierania oczu. Jestem pewna, że to ona się śmieje. Czuję parujące od niej czyste zło. Czuję, że chce mnie skrzywdzić.
Nigdy w życiu nie czułam takiego lęku przed śmiercią. NIGDY.
Jestem pewna, że umrę. Rozpaczliwie krzyczę nie otwierając ust. Dławię się uwięzionym w gardle krzykiem.
Nagle nastaje cisza. Absolutna, k*rwa, cisza.
Zrywam się z łóżka, serce wali mi jak szalone, nadal czuję otępiający lęk.
Zapalam światło i przysięgam sobie, że już nigdy nie pójdę spać.
Po nieprzytomnych trzech godzinach, które minęły mi na piciu herbatki, patrzeniu pusto w przestrzeń, czytaniu i siedzeniu bez słowa w rodzinnym gronie, zasypiam.
Fajnie, co? Postanowiłam leczyć się intensywniej ziołami. Póki co- ku mojemu niezaskoczeniu- zdają egzamin.
XOXO, Kejti gerl
o cholercia! w końcu wiem, na co cierpię...
OdpowiedzUsuńłączę się z Tobą w bólu, Kejti