wtorek, 21 listopada 2017

Srajfon

     Postanowiłam spłodzić kolejne cudo. Jak dobrze wiecie- piszę o pierdołach. Pierdoły są fajne. Uchylam Wam rąbka tajemnicy mojego życia prywatnego, ale tylko na tyle, aby Wam udowodnić, że jestem super śmiesznym, wartościowym człowiekiem, a sobie samej połechtać ego. Takie czasy.
W związku z tym wszystkim postawiłam dnia dzisiejszego na przypowieść o iPhonie. Tak, przypowieść o iPhonie.


     Największym absurdem mojego bytu jest fakt, że moje aktualne życie osadzone jest w czasach, gdy technologia jest rzeczą, od której ciężko uciec. Dodając do tego to, że jestem jakby fotografem- nie mam wyjścia, Insta jest, Facebook jest, strona jest i to nadal za mało, a ja nadal mam za słabe łokcie, żeby się nimi rozpychać. Gdzieś tam w środku Kejti uważam, że jestem wystarczająco dobra, ale ginę w tym zasranym cyfro-świecie. Nie potrafię za nim nadążyć i wykorzystać go tak, by coś się zmieniło. Napierdzielam sporo na Insta, na Facebooku nieco mniej, bo ciężko mi na niego patrzeć. I tak czekam aż wydarzy się coś niesamowitego... Pfff.
No ale dobra, o mojej nieistniejącej JESZCZE karierze fotograficznej innym razem. Nie cierpię technologicznych pierdół, to już ustalone. Teraz wyobraźcie sobie mój ból i cierpienie, gdy przyszło mi wymienić najdupniejszy smartfon na świecie na coś nowego. DZIAŁO SIĘ.

Najdupniejszym smartfonem- wierzę, że coś tam na ten temat wiecie- jest Microsoft Lumia 640. Telefon-debil. Duży. Brzydki. Niepraktyczny. To nie działa. Tamto nie działa. Podstawowe czynności typu: połączenie krajowe czy użycie kalkulatora przyprawiały mnie o przeszywający ból w czaszce. Nie, nie i jeszcze raz nie.
Z racji swojego kilkuletniego braku zaangażowania w technologiczne nowinki byłam w d*pie. Tu Samsung, tam telefon od Lewandowskiego, a gdzieś jeszcze indziej telefon dla seniora. Oczywiście ten ostatni odpowiadał mi najbardziej. Gdyby nie fakt, że niechybnie potrzebuję tego j*ebanego, ciągłego dostępu do Facebooka, Insta i skrzynki mailowej, to brałabym go w ciemno. W jasno też.
I cóż, telefony mi nieznane, nie wiem, co do czego przykleić i myślę sobie: hmm, pracowałam jakiś czas na MacBook'u, był rzetelny, był maszyną do zabijania, może iPhone?
Sprawdzam ceny gdziekolwiek. Klnę.
Coś tam o nim czytam i stwierdzam, że okej, to jest to. Niech będzie.
Skocznym krokiem wybrałyśmy się z Anabelcią do naszej islandzkiej sieci komórkowej, bo okazało się, że mają całkiem zacną ofertę jeśli chodzi o iPhone'a, a jedyną rzeczą, jaką musiałyśmy zrobić wcześniej było wyrobienie karty kredytowej. Na Islandii jest to absurdalnie proste.

Idziemy. Jesteśmy w środku. Ludzi sporo, salon atakuje nas pstrokatymi kolorami i naparzającą muzyką na topie. Zagadujemy z klasycznie wyluzowanym, islandzkim młodym mężczyzną, skromnie opowiada nam o telefonach, wciskając nam oczywiście najnowszy model. Dał nam chwilę na zastanowienie. Postanowiłyśmy wziąć coś starszego, abonament lepiej wyglądał, a telefon był absolutnie wystarczający. Islandzki mężczyzna nigdy do nas nie wrócił, zajął się chodzeniem w kółko i innymi ludźmi. Tak to już bywa, co poradzisz. Zdecydowane i zdeterminowane idziemy do innego pana siedzącego przy biurku. Pan ten również młody, również islandzki, a najlepszym tego potwierdzeniem było "chrumkanie", czyli przemieszczanie się wydzieliny nosowej za pośrednictwem otworu gębowego. Islandzki standard, choć częstszy u dziewczyn. No i dobra, telefony wybrane, podajemy swoje dane. Pan prosi o kartę kredytową, wyciągamy ją z nieskrywaną ekscytacją związaną z bogactwem jakie nas kopnęło na Islandii, podajemy i czekamy. Nie przeszła z przyczyn niewiadomych. Mówimy mu, że odebrałyśmy ją w sumie z godzinę temu, może trzeba coś najpierw kupić, żeby ją odblokować. Okej, kupujemy zatem KEJSA na telefon. Przeszło. Wspaniale. Pan ponawia zakup abonamentu. Nie przechodzi. Raz jeszcze... i nic. K*rwa, myślę sobie, bo cóż innego miałabym pomyśleć. Anabel dzwoni do banku i wszystko staje się jasne. Prawo na Islandii uległo w międzyczasie zmianie! CO ZA ZASKOCZENIE, TO NIGDY SIĘ NIE ZDARZA. Możemy wyrobić kartę kredytową i płacić nią w Bonusie czy innym cudownym miejscu, ale dopiero po 2 latach mieszkania na Islandii jesteśmy w stanie wziąć cokolwiek na raty. Miau, k*rwa.

Ostatecznie mój iPhone został zakupiony w Polsce, jestem zadowolona i cieszę się, że dołączyłam do grona wszystkich cool dzieciaków.


XOXO, Kejti gerl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz