poniedziałek, 20 listopada 2017

Łysość

     Odzew odnośnie poprzedniego posta był tak przytłaczający, że postanowiłam pójść za ciosem i napisać kolejny. Naprawdę, pohamujcie swój entuzjazm!
Pościk ten dedykuję moim straconym włosom.


     Historia niezwykle wzruszająca, piękna, ściskająca za serce i tak fascynująca, że zapamiętacie ją na zawsze. Ba, prawdopodobnie będziecie ją opowiadać swoim wnukom. Oto historia mojego trwającego braku włosów...

Wszystko ma swój początek w miejscu, gdzie wszystko ma swój początek- w internecie. 
W marcu bieżącego roku znajdowałyśmy się z Anabel w dość dziwnym miejscu  na każdej płaszczyźnie. Fizycznie mieszkałyśmy w Borgarnes, psychicznie byłyśmy w Polsce, bo dopadł nas pierwszy emocjonalny kryzys życia na obczyźnie. Wiecie- to nie tak, to bez sensu, po co tu w sumie jesteśmy, wracajmy, blablabla. A mieszkałyśmy wtedy w tzw. Redhałsie. Nazwa wzięła się stąd, że dom był czerwony. Szaleństwo, wiem. W dużym skrócie: Redhałs to  kawał budynku, który na dwóch piętrach mieści dwie filipińskie, bardzo sympatyczne rodziny; trzecie zaś okupowane jest przez pracowników Hotelu Borgarnes (o którym NA PEWNO pojawi się osobny post, który będzie miał swoje podposty, bo ilość wątków, postaci i absurdu przekracza wszelkie normy). I na tym piętrze właśnie my + dwie siostry z Czech.
Redhałs odznaczał się głównie starością i był równie oldschoolowy co sam hotel. Osobiście do tej pory mam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony to wspaniałe, że podróże w czasie są tam możliwe i tak łatwo dostępne- wymieszane polsko-islandzkie lata 70., boazeria wszędzie (nawet na suficie w postaci dziwnych rombów), czerwone dywany, które nigdy nie zaznały kąpieli i skromne, udające elegancję dodatki. Ma to swój urok. Z drugiej jednak wchodząc tam czujesz, że wkraczasz w jakiś dziwny, odporny na czystość, ociekający skąpstwem, czterdziestoletnim wyparciem zmian i bezguściem twór. I cóż, przyszło nam mieszkać w takim cudzie. Nie narzekałyśmy zbytnio, było to zdecydowanie lepsze niż epicentrum całego zła- pokój hotelowy. Tak, cały czas byłyśmy w hotelu. W pracy, po pracy. Zawsze. Ale o tym innym razem, zapędziłam się nieco.
Dobrze, mieszkamy zatem w Redhałsie, jest okej, mamy swoją przestrzeń, spory pokój, możemy sobie gotować swoje własne papu, jest całkiem optymalnie. Pewnego zwyczajnego wieczoru, eksplorując otchłań internetu, wpadłam na pewną dziewczynę mieszkającą w Reykjaviku. Zaczęło się od filmiku o nauce islandzkiego z Islandką i poszłooo! Pojawił się temat golenia głowy, a potem sam proces golenia i dlaczego warto to zrobić. Cóż, laska wydawała się być naprawdę czadową osobą, w związku z czym postanowiłam zaufać nieznajomej z internetu, z którą spędziłam zaledwie kilka chwil przed monitorem i zgolić sobie czaszkę.

Ale jak to?! Takie długie i gęste, piękne włosy?! A owszem! Co mi po tym, że długie- na Islandii wieje, pełzają mi cały czas po twarzy, atakując oczy i drogi oddechowe. Gęste... no może i fajnie, bo są doprawdy rarytasem i mogłabym nimi obdarować niejedną głowę. Proszę sobie jednak wyobrazić, że wiąże się z tym kosmiczne zużycie szamponu i odżywki do włosów, generalne obciążenie czaszki przez włosy, niemożliwość noszenia wszystkich czapek świata przez objętość włosów, nierówna walka ze szczotką do włosów, ciągłe łamanie szczotki do włosów, niemożliwość dosuszenia włosów, mokra poduszka od mokrych włosów, ogólny gnój i rozpacz. 
Padła więc ostateczna decyzja o ułatwieniu sobie codzienności i zgolenia tych fantastycznych kudłów, za którymi ludzie tak wzdychają.
Postanowiłam również żyć zgodnie z zasadą, że im prościej tym lepiej. Póki co się sprawdza, polecam.

Oczywiście, były obawy, że czaszka może być niekształtna, że zanim to wszystko odrośnie miną wieki, że będę wyglądać jak Kasiek, że zbyt lesbowato. Przykro mi, czaszka bardzo kształtna, nic nie musi póki co odrastać, wyglądam nadal jak kobieta i czuje się bardziej kobieco niż zwykle, a lesbijką byłam, jestem i będę, nawet z jamnikiem na głowie. Oh, uwielbiam wciskać manifest o swojej orientacji gdzie się da.
Samo golenie było zabawne i piekielnie czasochłonne, bo raz, że moje nieszczęsne włosy, a dwa, że jedyna golarka jaką w Borgarnes dostałyśmy była do użytku brodowego. Za wąska i za słaba.

A swoją drogą- moja ukochana Anabelcia również postawiła na tymczasowy brak włosów. Również sobie chwali.


XOXO, Kejti gerl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz