wtorek, 23 czerwca 2015

Bułki

     Cholera. Tematów mam w głowie tyle, że nie wiem, za co się zabrać. A w związku z tym, że to dopiero piąty wpis, co nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia i czuję się jak Koń w Wielkim Mieście, dedykuję ten post wszystkim zakochanym.Będzie o związkach, zauroczeniach, miłości i lesbijskich dramatach. To ostatnie mnie nigdy nie dotyczyło, ale po dłuższej analizie stwierdzam, że każdy czterocycny związek nie jest w stanie tego uniknąć. Do wszystkich też wkradają się stereotypowe zachowania i sytuacje. I k*rwa, tak mocno gardzę stereotypami, a tak mocno nimi przesiąkłam.

     Tradycyjnie zacznę od początku, jak każda religia przykazała. Ach, i nie będę posługiwać się rzeczywistymi imionami, żebyście się przypadkiem nie domyślili, o kogo chodzi. W związku z moją profesją użyję nazw bułek. 
Pierwsza była Grahamka. Najzdrowsza relacja z wszystkich, które się tu znajdą.
Z Grahamką zaczęłam być dzięki teoretycznemu, idealnemu dopasowaniu. Pomijając fakt, że tak czy inaczej najszczerzej mi się podobała, to z perspektywy czasu uważam, że zostałyśmy na siebie troszkę popchnięte. Czego i tak nie żałuję.
Nasz związek opierał się głównie na słuchaniu muzyki i dzieleniem się innymi pięknymi rzeczami, bo jestem trochę ciotą. Już co prawda dużo mniej, ale nadal.
Nie trwało to wszystko zbyt długo i rzecz jasna byłam święcie przekonana, że powodem zerwania był mój wyjazd do Poznania. To chyba zresztą był oficjalny powód. Nieoficjalny był taki i teraz już zdaję sobie z tego sprawę, że to po prostu nie było magiczne "TO". Fakt, że byłyśmy bardzo kompatybilne pod względem muzycznym, co ostatecznie pobłogosławił Last.fm, że obie zajmowałyśmy się "sztuką", co dawało nam jako parce +MILION do czadowości i że najzwyczajniej w świecie uwielbiałyśmy spędzać ze sobą grzecznie czas nie świadczył o potencjalnej miłości. Jakby tego było mało jesteśmy BARDZO dobrymi d*pami i wyglądałyśmy razem spektakularnie! ...dobra, WYGLĄDAŁYBYŚMY, gdybym szybciej ogarnęła, że im mniej lesbowato tym lepiej. 

Pamiętam, że cała ta sytuacja zburzyła moje wyobrażenie o miłości. PATOS, WIEM. Bo k*rwa, skoro pokrewieństwo dusz nie jest w stanie wyhodować miłości, to co jest?!
Doszłam do wniosku, że jeśli plus + plus czy minus + minus nie działa, to plus + minus na pewno. Ale o tym za chwilę, bo chciałabym rzucić jeszcze słów kilka o Grahamce. Poza tym mam dziwnie sentymentalny i jednocześnie frustrujący nastrój. I chciałabym przekazać jej coś miłego.
Ciężko mi sprecyzować, czy byłam w Grahamce zakochana. Może tak, może nie. To bez znaczenia, bo wspaniałe jest to, jak bardzo ważnym człowiekiem w moim ciotowatym życiu się stała. Do tej pory czuję do niej to samo czyste uwielbienie, absolutnie niezwiązane z miłością.
Grahamko jesteś chyba jedyną, a tyle ich przecież było, dziewczyną, która mnie w żaden sposób nie zawiodła i nie pozbawiła mnie ani jednej cząstki dobra, które tak bardzo w sobie cenię. Brakuje mi często takiej osoby jak Ty. 

I tak, w ramach podsumowania: mój związek z Grahamką uświadomił mi, że podobieństwa niekoniecznie się przyciągają. 

     Kolejną gwiazdą tego wylewnego bełkotu jest Żytnia. Moja samotna dusza, zawiedziona podobieństwem, postanowiła zrobić coś absurdalnego i za kilka miłych słów sprzedać się najmniej właściwej osobie. Zabrzmiało tak, jakby Żytnia zarzynała zżyte żytem szczeniaczki. Raczej tego nie robiła, co więcej naprawdę zacna z niej istota. Była po prostu niewłaściwa. 
Tak czy inaczej moje zauroczenie Żytnią było miażdżące. Klapki na oczach i absolutne wyparcie wad, nierealności ewentualnego związku, a przede wszystkim jej chrześcijańskiej orientacji seksualnej.
Trochę to trwało, nigdy oczywiście do niczego nie doszło, cierpiałam jak szmata po umyciu całej podłogi w Tesco, po czym czas zrobił swoje, ludzie mu pomogli i jakoś wróciłam do żywych. 


Absolutnie nie żywię żadnych negatywnych uczuć do Żytniej, wręcz przeciwnie. NADAL JĄ KOCHAM I NIGDY NIE PRZESTAŁAM. Śmieszny żart, wiem.
A na koniec mały smaczek dla moich oddanych fanów: Żytnia to Mandarynka. MÓZGI ROZJE*ANE.
Stereotyp tej historii? Każda lesbijka jest w końcu zaje*ana w nielesbijce, proszę bardzo.
Era Żytniej dobiegła końca. Nadszedł czas Mlecznej


     Nie wiem, czy jesteście w stanie to sobie wyobrazić, ale MAM WADĘ. Jedną jedyną, ale jest we mnie i ma się dobrze. Nie potrafię flirtować, filtrować i celowo sprawić, by niewiasty się mną interesowały. Naprawdę. Ale wiecie co? Tylko na żywo, bo w internecie JESTEM BOGINIĄ WYRYWANIA DUPECZEK NA NIEPRZECIĘTNY CHARAKTER, PRZEKŁAMANE ZDJĘCIA I ROMANTYCZNĄ DUSZĘ. I tak właściwie poznałam Mleczną, choć nie pamiętam, kto kogo wyrywał. Nieistotne. 


Byliście kiedykolwiek w związku przez internet? Nie polecam, to jest bez sensu. W związku z tym poznałam Mleczną na żywo, bo moja romantyczna dusza nie mogła usiedzieć na d*pie i musiała ją POCZUĆ NAPRAWDĘ, wywożąc mnie hen daleko w Polskę na kilka godzin. 

W całej naszej karierze widziałyśmy się zaledwie trzy razy, z czego każdy kolejny był coraz, no nie wiem, słabszy? Oczywiście nie dla mnie, a jakże. 
Moja ostatnia wizyta w krainie Mleczną płynącą była mocno dramatyczna i jeszcze bardziej desperacka- to była misja ratunkowa, bo zostałam rzucona, a byłam szalenie zakochana. Cóż, nie wyszło, moja głupia dusza cierpiała po raz kolejny i stała się nieco sceptyczna.
Mleczna była trochę pop*eprzona jak się potem okazało. Aktualnie, z tego co mi wiadomo i co sama zaobserwowałam, dorosła, ustabilizowała swoją niestabilność i jest naprawdę porządną, czadową i nadal intrygującą niewiastą.

     Tym oto sposobem docieramy do osoby, którą kochałam i jestem tego pewna. Ona mnie zresztą też i tego też jestem pewna. Zapraszam na skrócone do kilkunastu zdań 2,5 roku ze Słodową Z Otrębami.

Po Mlecznej była rozpacz. Postanowiłam po raz kolejny zostać j*banym stereotypem i "ulepszyć się". Wiecie, dbanie o siebie i aktywne spędzanie czasu, czyli hiperbolizowanie na fejsie wyjścia do sklepu lub przypadkowego spotkania znajomego na ulicy, a to wszystko po to, żeby o sobie przypomnieć i pokazać swoją zajebistość. No k*rwa, genialne.
Mleczna znała się ze Słodową i to dzięki niej się spiknęłyśmy. Ona na mnie niezmiernie leciała, a ja chciałam po prostu poszerzyć grono znajomych. Zdecydowanie nie wyszło.

Lesbijskim stereotypem bardzo szybko ze sobą zamieszkałyśmy i stałyśmy się stabilnym małżeństwem. Byłyśmy całkowicie inne, ale było między nami to magiczne COŚ. Były wzloty, były upadki, ale COŚ nie pozwalało nam się poddać i to było piękne.
W końcu Słodowa pękła, uciekła i doszczętnie złamała mi serce. Serio. A zawsze myślałam, że to takie pie*dolenie. Ciężko było mi się z tego podnieść. Odczułam chyba każdą możliwą negatywną emocję i przeszłam przez wszystkie etapy kobiecego porzucenia.
Pewnego dnia zmyłam z siebie cały ten gnój, w którym tak mocno tkwiłam.
Dzisiaj jestem w stanie szczerze powiedzieć, że gdzieś tam głęboko, w czeluściach mojego bogatego wnętrza, Słodową kochać będę zawsze. Nigdy już do siebie nie wrócimy i czuję z tego powodu jakąś odmianę ulgi.

     Moje aktualne życie miłosne wygląda tak, że niecałe dwa tygodnie temu, po raz kolejny, zostałam rzucona. Kajzerka o wielu rzeczach mi nie mówiła, stwierdziła, że nie jest gotowa na związek, ja się trochę w nią wje*ałam, ale całe szczęście nie do tego stopnia, żeby płakać, więc minimalny smuteczek, rozczarowanie i oto jestem: samotna, najbardziej zajebista kobieta na naszej planecie.    


XOXO, Kejti gerl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz