poniedziałek, 22 czerwca 2015

Dzień cwela

     Na wstępie pragnę pogratulować Klaudusi, która pokonała wszystkie przeciwności losu, nie poddała się i rozwiązała moją intelektualną łamigłówkę, zwyciężając tym samym konkurs! Chyba będę robić ich więcej, bo zainteresowanie było ogromne. Podobno prawie zawiesiliście serwery blogspota. Nie wiem, czy to poprawne określenie, ale znam je z jakiegoś filmu i stwierdziłam, że jeśli w przyszłości pokuszę się o założenie bloga, to go użyję. I patrzcie, jak sobie wywróżyłam. Życie jest jednak przewidywalne. 

     Tematem przewodnim dzisiejszego odcinka będzie NIEDZIELA. Nie spodziewałam się kompletnie, że Klaudia wybierze akurat ten dzień tygodnia, byłam w zdruzgotanym szoku. Wcale nie.
Otóż niedziela, moi drodzy, jest dniem szczególnym nie tylko dla chrześcijan. Choć pamiętam, że jak byłam maleńka i słodziutka, bo teraz jestem już po prostu słodziutką, wyrzeźbioną, inteligentną, majestatyczną i najzabawniejszą osobą na świecie, to lubiłam niedzielne wycieczki do kościoła. To chyba przez ten w*jebiście wysoki, kolorowy sufit z postaciami, które mają dziwnie wykręcone oczy. Zauważyliście to?! Większość z nich wyraża takie ciche, ale nasycone "...k**RRRwa". Zawsze mnie to intrygowało. Jeśli znajdę twarz z taką ekspresją w przestrzeni internetowej to wkleję na koniec. 

Tak czy inaczej, odchodząc już powoli od burzliwego tematu kościoła bądź tematu burzliwego kościoła, dodam jeszcze, że nieziemsko swędzą mnie stopy w chrześcijańskich świątyniach. Pewnie mają gejradar, KTÓRY NAPRAWDĘ ISTNIEJE, żeby nas namierzać i dostęp do broni biologicznej, która nas nie zabija, ale sprawia, że trochę cierpimy i z każdym krokiem odbywamy mini drogę krzyżową. Co wcale by mnie nie zdziwiło. 

     Niedziela powinna być dniem relaksu. Umysł i ciało potrzebuje odpoczynku, musi się podładować i przygotować na kolejny tydzień użerania się z ludzką głupotą, przeciwnościami losu i niezauważalnie kończącym się papierem toaletowym. Cóż, moje niedziele bywały różne. Bardzo różne. Te najpiękniejsze przeżyłam na Mostowej. Cóż to Mostowa? Zapnijcie pasy, usiądźcie jak chcecie, odłóżcie dziecko i inne zabawki, włączcie sobie "Dark Side of The Moon" i przygotujcie się na ultra okrojoną historię, która nadal jest świetnym materiałem na serial.

     Mostowa to jedna z poznańskich ulic w centrum. Kamienice, jednokierunkowa dwupasmówka, krzywe chodniki, ch*jowa pizzeria, sklep z dopalaczami działający pod przykrywką handlu maskami karnawałowymi i tylko jedna Żabka (!). Pierwsze miejsce, w którym zamieszkałam przyjeżdżając do Poznania.
Dlaczego w ogóle znalazłam się w Pyrolandii? Oficjalnym powodem była fotograficzna szkoła, nieoficjalnym moja szaleńcza miłość do Tej, Której Imienia Nie Wolno Wymawiać, bo postanowiłam, że każda wymieniona w tej historii osoba będzie owocem, więc nazwijmy ją Mandarynką. Ja ze względów "nazwiskowych" będę Bananem.
Nakreślę w takim razie wszystkie postacie, żeby było łatwiej i schludniej.

1. Banan- ją znałam najdłużej ze wszystkich. Zjawiskowa kobieta, niesamowicie utalentowana w każdej dziedzinie, uderzająco inteligentna i PRZEK*RWIŚCIE dowcipna. Śmiało mogę powiedzieć, że do tej pory jest moim ideałem. Lesbijka.
2. Mandarynka- poznałyśmy się w Płocku, nie do końca kojarzę, w jaki sposób, ale pamiętam, że nasza znajomość istniała najsilniej na GG. Ex cheerleaderka, specjalistka od brytyjskiego akcentu i moja niezrozumiała "crush". Raczej hetero.
3. Ananas- również z Płocka, choć nasze więzi umocniły się w Poznaniu do tego stopnia, że była moim osobistym bogiem. Milion dobrych pomysłów na biznes, jeszcze więcej rozmaitych pasji, z których gotowanie jest na pierwszym miejscu. Zdecydowanie lesbijka i partnerka kolejnej bohaterki.
4. Wisienka- dziewczyna Ananasa, która pochodzi z wielu miast w Polsce. Na początku nie pałała do mnie sympatią, ale w końcu pokochała mnie prawie tak mocno, jak kocha jeść. Malarka słuchająca NAJLEPSZEJ MUZYKI, często pajacująca i wyśmiewająca poważnie rzeczywistość. Dorabiała sobie henną piegi i lepiła pierogi. Lesbijka, a jakże!
5. Smoczy Owoc- dołączyła do naszej skromnej komuny nieco później, ale szybko stała się fundamentem Mostowej. Egzotyczne korzenie, wielkie, dobre... serce, dystans do siebie i nieziemski seksapil. Czyli tak samo, jak Banan, dlatego też dość szybko rzuciły się na siebie jak wygłodniałe zakonnice. Całe szczęście skończyło się j*bnięciem w szafę i do niczego nie doszło. Lesbijka.

6. Brzoskwinia- dziewczę z Płocka, z którą spędzałam masę czasu. Uwielbiałam ją przeogromnie, bo jest osobą pozytywnie nieprzeciętną. Naprawdę. Podobnie jak Mandarynka była cheerleaderką i nak*rwiała w dens. Najpierw cicha lesbijka, potem lesbijka.

Czy widzicie ten nadmiar homoseksualizmu? CZAD, CO NIE? I wszystkie mieszkałyśmy w jednym miejscu. Wszystkie razem, jak jeden mąż z cyckami.


     Mieszkanie było duże i wspaniałe. Długi korytarz, trzy przestrzenne pokoje, dobrze skrojona kuchnia, a tam, za przesuwanym lustrem, łazienka. Może się to wydawać niekomfortowe i trochę czasem było, ale dzięki temu muzyka nas nie opuszczała. Na parapecie stało radyjko z odtwarzaczem CD, które zagłuszało ewentualne plumkanie w toalecie. I tak właśnie poznałam Floydów, pokochałam bez pamięci płytę "Kayah i Bregović" i odkryłam, że najlepszą stacją radiową jest Radio Złote Przeboje. 
Mimo braku rzeczywistych drzwi od łazienki większość czasu spędzałyśmy wspólnie w kuchni. Okej, cały czas siedziałyśmy w kuchni. Co robiłyśmy zapytacie? Upajałyśmy się życiem, rozmawiając o rzeczach mniej lub bardziej absurdalnych. Czy byłyśmy trzeźwe? Tak. Czy byłyśmy pod wpływem narkotyków? Nie. Wspólnie interesowałyśmy się zielarstwem. Każdy wie, że zioła są zdrowe. W związku z tym stosowałyśmy agresywną profilaktykę każdego dnia.
Naszym mnichem był wspaniały człowiek, którego nazwę Daktyl. Daktyl był naszym sąsiadem, który pewnego dnia wpadł na chwilę i został na zawsze. Pokochałyśmy go od razu, stał się naszym starszym bratem i mistrzem eliksirów. Fan serii Final Fantasy, człowiek bez granic, który uwielbiał gwizdać i genialny kucharz, którego ulubionym daniem była kiełba z wody. 

     Jak wyglądały nasze niedziele w tym teoretycznym kawałku raju dla każdego hetero faceta i każdej homo kobiety? Cóż, wiem jedynie, że były piękne i wyjątkowe, moja pamięć jest dziwnie zatarta jeśli chodzi o ten okres. Wiem, że była plaża, jednorożce, chłodny wiatr delikatnie muskający policzki w upalny dzień i wszystkie najmilsze rzeczy, jakie jestem w stanie sobie wyobrazić.
Tak na dobrą sprawę, to każdy dzień był niedzielą. 


     Z tego miejsca chcę podziękować wszystkim Mostowiakom. Hance też, bo była dobrym kierowcą. Naprawdę, nie pamiętam chwil, ale pamiętam szczęśliwość mojego wnętrza. Jasne, było wiele dramatów, głupot i innych sytuacji z d*py, ale to wszystko nadal składa się w wyk*rwistą całość.
Ogólnie miałam zamiar bardziej się rozpisać na temat Mostowej, ale jestem pewna, że nie raz, nie dwa i nie trzy będę z króliczym zębem na wierzchu powracać do tego magicznego miejsca. Uwierzcie, że gdybym miała opisać wszystko w jednym POŚCIE, to internet by tego nie przeżył. A tego przecież nie chcecie, nałogowcy.

XOXO, Kejti gerl







     

1 komentarz:

  1. BOZE WYBRALAM TAKI DOBRY TEMAT. Prawie uronilam lezke na wspomnienie o szafie i smiechlam bardzo na wspomnienie niedzieli 7dni w tyg

    OdpowiedzUsuń