Tematem przewodnim dzisiejszego odcinka będzie NIEDZIELA. Nie spodziewałam się kompletnie, że Klaudia wybierze akurat ten dzień tygodnia, byłam w zdruzgotanym szoku. Wcale nie.
Otóż niedziela, moi drodzy, jest dniem szczególnym nie tylko dla chrześcijan. Choć pamiętam, że jak byłam maleńka i słodziutka, bo teraz jestem już po prostu słodziutką, wyrzeźbioną, inteligentną, majestatyczną i najzabawniejszą osobą na świecie, to lubiłam niedzielne wycieczki do kościoła. To chyba przez ten w*jebiście wysoki, kolorowy sufit z postaciami, które mają dziwnie wykręcone oczy. Zauważyliście to?! Większość z nich wyraża takie ciche, ale nasycone "...k**RRRwa". Zawsze mnie to intrygowało. Jeśli znajdę twarz z taką ekspresją w przestrzeni internetowej to wkleję na koniec.
Tak czy inaczej, odchodząc już powoli od burzliwego tematu kościoła bądź tematu burzliwego kościoła, dodam jeszcze, że nieziemsko swędzą mnie stopy w chrześcijańskich świątyniach. Pewnie mają gejradar, KTÓRY NAPRAWDĘ ISTNIEJE, żeby nas namierzać i dostęp do broni biologicznej, która nas nie zabija, ale sprawia, że trochę cierpimy i z każdym krokiem odbywamy mini drogę krzyżową. Co wcale by mnie nie zdziwiło.
Niedziela powinna być dniem relaksu. Umysł i ciało potrzebuje odpoczynku, musi się podładować i przygotować na kolejny tydzień użerania się z ludzką głupotą, przeciwnościami losu i niezauważalnie kończącym się papierem toaletowym. Cóż, moje niedziele bywały różne. Bardzo różne. Te najpiękniejsze przeżyłam na Mostowej. Cóż to Mostowa? Zapnijcie pasy, usiądźcie jak chcecie, odłóżcie dziecko i inne zabawki, włączcie sobie "Dark Side of The Moon" i przygotujcie się na ultra okrojoną historię, która nadal jest świetnym materiałem na serial.
Mostowa to jedna z poznańskich ulic w centrum. Kamienice, jednokierunkowa dwupasmówka, krzywe chodniki, ch*jowa pizzeria, sklep z dopalaczami działający pod przykrywką handlu maskami karnawałowymi i tylko jedna Żabka (!). Pierwsze miejsce, w którym zamieszkałam przyjeżdżając do Poznania.
Dlaczego w ogóle znalazłam się w Pyrolandii? Oficjalnym powodem była fotograficzna szkoła, nieoficjalnym moja szaleńcza miłość do Tej, Której Imienia Nie Wolno Wymawiać, bo postanowiłam, że każda wymieniona w tej historii osoba będzie owocem, więc nazwijmy ją Mandarynką. Ja ze względów "nazwiskowych" będę Bananem.
Nakreślę w takim razie wszystkie postacie, żeby było łatwiej i schludniej.
1. Banan- ją znałam najdłużej ze wszystkich. Zjawiskowa kobieta, niesamowicie utalentowana w każdej dziedzinie, uderzająco inteligentna i PRZEK*RWIŚCIE dowcipna. Śmiało mogę powiedzieć, że do tej pory jest moim ideałem. Lesbijka.
2. Mandarynka- poznałyśmy się w Płocku, nie do końca kojarzę, w jaki sposób, ale pamiętam, że nasza znajomość istniała najsilniej na GG. Ex cheerleaderka, specjalistka od brytyjskiego akcentu i moja niezrozumiała "crush". Raczej hetero.
3. Ananas- również z Płocka, choć nasze więzi umocniły się w Poznaniu do tego stopnia, że była moim osobistym bogiem. Milion dobrych pomysłów na biznes, jeszcze więcej rozmaitych pasji, z których gotowanie jest na pierwszym miejscu. Zdecydowanie lesbijka i partnerka kolejnej bohaterki.
4. Wisienka- dziewczyna Ananasa, która pochodzi z wielu miast w Polsce. Na początku nie pałała do mnie sympatią, ale w końcu pokochała mnie prawie tak mocno, jak kocha jeść. Malarka słuchająca NAJLEPSZEJ MUZYKI, często pajacująca i wyśmiewająca poważnie rzeczywistość. Dorabiała sobie henną piegi i lepiła pierogi. Lesbijka, a jakże!
5. Smoczy Owoc- dołączyła do naszej skromnej komuny nieco później, ale szybko stała się fundamentem Mostowej. Egzotyczne korzenie, wielkie, dobre... serce, dystans do siebie i nieziemski seksapil. Czyli tak samo, jak Banan, dlatego też dość szybko rzuciły się na siebie jak wygłodniałe zakonnice. Całe szczęście skończyło się j*bnięciem w szafę i do niczego nie doszło. Lesbijka.
6. Brzoskwinia- dziewczę z Płocka, z którą spędzałam masę czasu. Uwielbiałam ją przeogromnie, bo jest osobą pozytywnie nieprzeciętną. Naprawdę. Podobnie jak Mandarynka była cheerleaderką i nak*rwiała w dens. Najpierw cicha lesbijka, potem lesbijka.
Czy widzicie ten nadmiar homoseksualizmu? CZAD, CO NIE? I wszystkie mieszkałyśmy w jednym miejscu. Wszystkie razem, jak jeden mąż z cyckami.
Mieszkanie było duże i wspaniałe. Długi korytarz, trzy przestrzenne pokoje, dobrze skrojona kuchnia, a tam, za przesuwanym lustrem, łazienka. Może się to wydawać niekomfortowe i trochę czasem było, ale dzięki temu muzyka nas nie opuszczała. Na parapecie stało radyjko z odtwarzaczem CD, które zagłuszało ewentualne plumkanie w toalecie. I tak właśnie poznałam Floydów, pokochałam bez pamięci płytę "Kayah i Bregović" i odkryłam, że najlepszą stacją radiową jest Radio Złote Przeboje.
Mimo braku rzeczywistych drzwi od łazienki większość czasu spędzałyśmy wspólnie w kuchni. Okej, cały czas siedziałyśmy w kuchni. Co robiłyśmy zapytacie? Upajałyśmy się życiem, rozmawiając o rzeczach mniej lub bardziej absurdalnych. Czy byłyśmy trzeźwe? Tak. Czy byłyśmy pod wpływem narkotyków? Nie. Wspólnie interesowałyśmy się zielarstwem. Każdy wie, że zioła są zdrowe. W związku z tym stosowałyśmy agresywną profilaktykę każdego dnia.
Naszym mnichem był wspaniały człowiek, którego nazwę Daktyl. Daktyl był naszym sąsiadem, który pewnego dnia wpadł na chwilę i został na zawsze. Pokochałyśmy go od razu, stał się naszym starszym bratem i mistrzem eliksirów. Fan serii Final Fantasy, człowiek bez granic, który uwielbiał gwizdać i genialny kucharz, którego ulubionym daniem była kiełba z wody.
Jak wyglądały nasze niedziele w tym teoretycznym kawałku raju dla każdego hetero faceta i każdej homo kobiety? Cóż, wiem jedynie, że były piękne i wyjątkowe, moja pamięć jest dziwnie zatarta jeśli chodzi o ten okres. Wiem, że była plaża, jednorożce, chłodny wiatr delikatnie muskający policzki w upalny dzień i wszystkie najmilsze rzeczy, jakie jestem w stanie sobie wyobrazić.
Tak na dobrą sprawę, to każdy dzień był niedzielą.
Z tego miejsca chcę podziękować wszystkim Mostowiakom. Hance też, bo była dobrym kierowcą. Naprawdę, nie pamiętam chwil, ale pamiętam szczęśliwość mojego wnętrza. Jasne, było wiele dramatów, głupot i innych sytuacji z d*py, ale to wszystko nadal składa się w wyk*rwistą całość.
Ogólnie miałam zamiar bardziej się rozpisać na temat Mostowej, ale jestem pewna, że nie raz, nie dwa i nie trzy będę z króliczym zębem na wierzchu powracać do tego magicznego miejsca. Uwierzcie, że gdybym miała opisać wszystko w jednym POŚCIE, to internet by tego nie przeżył. A tego przecież nie chcecie, nałogowcy.
XOXO, Kejti gerl
BOZE WYBRALAM TAKI DOBRY TEMAT. Prawie uronilam lezke na wspomnienie o szafie i smiechlam bardzo na wspomnienie niedzieli 7dni w tyg
OdpowiedzUsuń