poniedziałek, 29 czerwca 2015

Nieuleczalna choroba

     Zastanawiałam się całą skacowaną niedzielę o czym by tu napisać. 
Dobra, wcale nie, za bardzo pulsowała mi czaszka, a w głowie stoczyłam dziesięciosekundową walkę pomiędzy pościkiem o mojej niewątpliwej karierze zawodowej a byciem dumną lesbijką. Wybrałam to drugie, bo chcę poszpanować swoją odmiennością. Jak zwykle. 

     Wszystko wskazuje na to, że jestem podręcznikową lesbijką. Choruję na to od zawsze, a lekarstwa do tej pory nie wynaleziono... CIEKAWE DLACZEGO. 
Opiszę dokładnie przebieg tego okrutnego schorzenia licząc na cud, że przeczyta to jakiś specjalista i spróbuje zakończyć moje skrzywione męki metodą eksperymentalną.

     Dzieciństwo. Wyobraźcie sobie, potencjalni lekarze, że wychowałam się w najzwyklejszej rodzinie na świecie. Mój tatuś jest stuprocentowym mężczyzną: z zawodu jest spawaczem, ma ciemną karnację i nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego organizm się starzeje i nie ma już 18 lat, co odbija się przedwczesnym odpadaniem na zakrapianych alkoholem imprezach. Moja mamusia z kolei jest stuprocentową kobietą-albinosem, pracuje jako handlowiec, kocha zwierzęta i jest po prostu przecudowną osobą.
Przykro mi, ale nie miałam kontaktu z lesbo-ciocią w krótkich włosach i nieogolonymi paszkami, żaden wujek nie wyrażał chęci malowania mi paznokci, a każda siostra czy każdy brat to regularni ludzie o chrześcijańskiej orientacji. 


     Pierwsze objawy były dość klasyczne. Aktywny, naładowany testosteronem tryb życia. Piłka nożna, w której byłam tak dobra, że aż wiązałam z nią przyszłość. Budowanie baz, karabiny z plastiku i patyków, łowienie ryb, wrodzona nienawiść do różowego, "Motomyszy z Marsa" i cała masa cudownych, acz niekoniecznie dziewczęcych rzeczy. 
Kolejna sprawa to moje niezrozumiałe fascynacje dotyczące kobiet. Xena śniła mi się po nocach, prześliczna Winona Ryder w "Drakuli" też czy Kate Winslet z "Titanica", którą chciałam się zaopiekować i mocno przytulić. Wiecie, to wszystko było bardzo niewinne i nie potrafiłam jeszcze tego nazwać, ale faktem jest to, że płeć piękna zakorzeniała się w moim mózgu ekspresowo. I to głęboko. 

     Czas uciekał szybko, dzieciństwo i niewinność również i nadszedł okres burzliwej gimbazy, w którym zaczęłam COŚ podejrzewać. 
Niestety nie należę do grona tzw. "złotych lesb"- miałam przez chwilę, czyli całe 2-3 dni, chłopaka, z którym się całowałam. Poważna sprawa, mocne więzi. Byliśmy piękni razem. 
Ach! Cofnę się jeszcze na chwilę do podstawówki, skoro jestem przy kwestiach związkowych. 
Pamiętam, że mieliśmy swoją paczkę. Trzy dziewczynki i trzech chłopaczków. Dobraliśmy się pewnego razu w hermetyczne pary i na jednej "imprezie" urodzinowej zrobiliśmy konkurs na to, którzy zakochańcy będą się dłużej całować. Nie pamiętam, kto wygrał ten zmysłowy pojedynek na trzymanie ust obok siebie z otwartymi oczami. To było po prostu urocze wydarzenie, o którym miałam ochotę wspomnieć. 

     Gimbaza, czyli era Nirvany. 
Wydaje mi się, że Kurt Cobain był jedynym facetem, w którym się nieco zadurzyłam. To pewnie dlatego, że był już trochę martwy i było to trochę nierealne. 
Wtedy też stała się rzecz, którą mną mocno wstrząsnęła, minimalnie przeraziła i wszystko się zmieniło. 
Jakimś magicznym sposobem wkręciłam się do paczki naprawdę spoko dziewczyn. Przez "naprawdę spoko dziewczyny" mam na myśli to, że gdybyśmy byli w USA, to one byłyby grupką zgranych cheerleaderek. Znacie ten typ. Poza tym były rzeczywiście naprawdę spoko i miło je wspominam. 
Tak czy inaczej, jak się domyślacie, w jednej z nich się "zabujałam", klasyk gatunku. Zdecydowanie wolałam spędzać z nią czas w cztery oczy i nie po to, żeby walczyć na poduszki w samej bieliźnie. Po prostu uwielbiałam być blisko niej i tyle. 
Pewnego zwyczajnego dnia, po szkole, doszło do traumatycznego dla mojego wnętrza zdarzenia. Nie wiem, jak to się stało, co było przyczyną, ale jedna z dziewczyn rzuciła w eter przy wszystkich coś typu "...a co Ty Kaśka, jesteś w niej zakochana czy co?!". I puff, Wszechświat eksplodował. 
W towarzystwie odbiło się to echem, nikt w tym nie dłubał, nie nastąpiło wielkie poruszenie i szał macic. Ja natomiast odkryłam przerażającą prawdę- jestem lesbijką. DU DU DU DUUUUUM! Okrutnie mnie to męczyło i nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić, bo nie znałam ani jednej homoseksualnej osoby i nie wiedziałam, jak z tym żyć. I tu z pomocą przybywa Aleksandra, którą poznałam z liceum. 

     Aleksandra to człowiek o wielu egzotycznych imionach i nazwiskach, ale jednej istotnej twarzy- mojej najstabilniejszej przyjaciółki. Tak, śmiało i bez chwili zawahania mogę tak o niej powiedzieć. Bardzo szybko stałyśmy się nierozłączne, wśród płockiej społeczności miałyśmy zapewne romans, ale to historia na inny dzień. 
Aleksandra pokazała mi, jak być lesbijką i czuć się z tym wspaniale, choć brzmi to komicznie. Wszystko znormalizowała. Milion przegadanych na temat dziewczyn rozmów, wspólne zachwycanie się znajomymi i nieznajomymi niewiastami i długie, romantyczne kąpiele przy świecach zrobiły swoje. Stałam się padawanem, a ona była moim Yodą. Jest nim do chwili obecnej w każdym aspekcie mojego życia. 

     I oto jestem, chora i absolutnie pewna, że penisy nie są dla mnie. Nie wyrzucam tego nikomu w twarz przy pierwszym poznaniu, nie chodzę z obrączką na kciuku i nie ślinię się na każdą kobietę, którą mijam na ulicy. Ale jeśli ktoś zapyta wprost- nie waham się ani sekundy nad odpowiedzią. 

     Na koniec opiszę jak wygląda seks dwóch kobiet, bo wiele osób o to pyta, a nikt nie chce opowiedzieć. 
Przeciętny stosunek trwa minimalnie osiem godzin. Przez pierwsze cztery rozczesujemy sobie nawzajem włosy i rozmawiamy o uczuciach, wyciągając wszystkie brudy w stylu "nie odpisałaś mi na smsa". Kolejne dwie leżymy obok siebie, jeżdżąc sobie palcem po ramionach i twarzy. Delikatnie, bo jesteśmy kobietami. W końcu zaczynamy się całować, co trwa tak z półtorej godziny, a potem robimy rzeczy zakazane i chore. Tak to właśnie wygląda, każda lesbijka to potwierdzi. 
W tym momencie świat hetero mężczyzn runął, bo pornografia kłamie. Przepraszam. 

XOXO, Kejti gerl

1 komentarz:

  1. Widziałam twój potencjał literacki już w trakcie pisania blogasków w gim. Miałam ten zaszczyt dostąpić nawet pisania jednej czy też dwóch notek z Twoją pomocą na moim osobistym... Katarzyno od dziś chyba będę oddaną Ci czytelniczką. Nawet na chwile czytając ten wpis nie zwątpiłam że Katarzyna jest tą samą Katarzyną z GIM.

    OdpowiedzUsuń