czwartek, 25 czerwca 2015

Miejskość komunikacyjna

     Po dogłębnej analizie poprzedniego pościka doszłam do wniosku, że moje miłosne podboje są smutne. Trochę się nad sobą poużalałam, miałam niezbyt radosny dzień i w końcu klasycznie stwierdziłam "j*bać to, jestem idealna". Postanowiłam zaniechać bieganiny za niewiastami i rzucania się na kogo popadnie w nadziei, że uda mi się tego kogoś wyidealizować w mojej głowie.
Dlatego uroczyście oświadczam: moja przyszła dziewczyna musi się w 7/8 składać z Kate Bush. Reszta to elementy przyziemne, takie jak wiek, miejsce zamieszkania i istnienie. 


     Znalazłam też metodę na ułaskawienie nieuniknionego w tym miejscu słowa "post". Zdrobnienia są urocze, więc od dnia dzisiejszego oporne posty stają się rozkosznymi pościkami. 
Powinnam chodzić z naklejką Intela na czole z napisem "Genius Inside", słowo honoru i hańby. 

     Do rzeczy, Kejti! Będę Wam marudzić o komunikacji miejskiej, bo to zawsze temat na topie i lubię czasem uwolnić tkwiącego głęboko we mnie polaczka. 

Każdego dnia, jak pewnie większość z Was, korzystam ze wspólnego, miejskiego dobra jakim jest autobus czy tramwaj. Nie jestem fanką tego typu przemieszczania się, ale nie jestem też hiper hejterem. Jeżdżę, bo muszę. Czasem mnie to bawi, czasem wk*rwia.
Na tym mogłabym zakończyć ten wpis- choć raz byłoby zwięźle i na temat- ale nie byłabym sobą, gdybym nie opisała tego zagadnienia szerzej w oskarowy sposób. 


     Mój magiczny, rodzinny Płock posiada całkiem nieźle rozbudowaną komunikację miejską. Tylko w teorii rzecz jasna. Wygląda to mniej więcej tak, że z centrum dojedziesz kilkunastoma liniami w 10 minut do wybranych miejsc, które są tak blisko, że "z buta" dotrzesz tam w 15 minut. 
Jeśli Twoim celem jest tzw. drugi koniec miasta, to jesteś w mini d*pie, bo nie możesz spóźnić się na autobus i nie możesz się tam wybrać później niż o 18:00.
I tak oto ludzie mieszkający na Podolszycach, czyli płockiej "sypialni" naszprycowanej blokami i galeriami, którą da się obejść w jakieś 30 minut tempem marszowym, mają szerokie spektrum dojazdów WSZĘDZIE, nawet od klatki do klatki, a my, ludzie z Grabówki gnieciemy się jedną, karygodną linią. 

Dla jasności- Grabówka to jedna z najdłuższych i najpiękniejszych ulic w Płocku. W połowie ciągnie się wzdłuż majestatycznej Wisły, która nazywana jest przez niektórych Wielkim Jeziorem, druga połowa to mieszanka łysych pól i przyjemnych lasków. Na prawie całej jej długości istnieje już ścieżka rowerowa, nie ma ani jednego sklepu i można spotkać przy drodze łanię rodem z Harrego Pottera. Brzmi, co nie? Wisienką na torcie jest OCZYWIŚCIE fakt, że mieści się tam mój rodzinny dom, więc dorywczo mam Wisłę przez okno, dzięki czemu czuję się zwycięzcą. 
Grabówka to również najszybsza "przecinka" do centrum dla wspaniałej ludności z Borowiczek, czyli płockiego przedmieścia i mojej osobistej ojczyzny. 
Ogólnie rzecz biorąc plusom Grabówki nie ma końca. Problem w tym, tak wracając do tematu, że kursuje tam tylko jeden autobus. JEDEN. 
Kiedyś była to godna linia 29. Trafiony w punkt rozkład jazdy, możliwość podróży w późniejszych godzinach i darmowe pokazy pole dance od czwartku do soboty. Aktualnie po Grabie wozi się "4", która śmiga o ch*jowych porach tylko do godziny 18 czy 19, a po pole dance zostały tylko rury za które możesz się chwycić, żeby nie zrobić sobie krzywdy na zakręcie. 

     Płocka komunikacja miejska w znacznej mierze przyczyniła się do tego, że stałam się chodziarką, a moim ulubionym środkiem transportu są moje smukłe i seksowne nogi. Mało tego, że to samo zdrowie, daje możliwość oceniania mijających mnie ludzi i zachwycania się światem- JEST DARMOWE, co z kolei karmi węglowodanami moją polaczkowatość.

     W Poznaniu sprawa wygląda już nieco inaczej. Miejski transport jest dość drogi, ale zajebisty. Oczywiście pomijając nieśmiertelny remont Kaponiery i całą resztę ulicznych apdejtów, które są niestety nieuniknione i konieczne. 
Wolałabym z autobusów i tramwajków w ogóle nie korzystać, ale wiecie- los znowu rozdał nierówno i muszę pracować. Pieko za daleko, czasu mało i tak się stało. I tak, rap to moje drugie imię. 

     To teraz o złotej zasadzie podróżowania komunikacją miejską. 

"Najpierw się WYSIADA, a potem WSIADA, DO JASNEJ K*RWY"


Niewielu ludzi, a w szczególności starszych, stosuje się do tego, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu o zbiorowej tępocie i braku podstaw logicznego myślenia.
Starsi eksploratorzy miejskich tras to klasyk gatunku, więc pominę opowieści o dyszących nade mną zsiwiałych damach, które upatrzyły sobie moje pojedyncze miejsce "przodem do jazdy", po prawej stronie, z czystym widokiem na kolejnych pasażerów tuptających na przystankach, gdy jestem jedyną żywą duszą w tramwaju. To zasługuje na zbiorową, mentalną piątkę, więc trzy-czte-RY! Dzięki.

     Na koniec tego fascynującego wpisu historia związana z komunikacją miejską.

     Zwyczajny dzień, jeden z wielu. Po nocnym nadużyciu dobrobytu internetu wstałam, zjadłam śniadanko, wypiłam obowiązkową kawę i ochoczo wyruszyłam do pracy, by tam przez sześć godzin podawać chleb, bułki i rozmawiać o II wojnie światowej.
Po dobrze wykonanej robocie, minimalnie zmęczona, acz zadowolona z życia, podreptałam na pobliski przystanek autobusowy, by wrócić w blasku chwały do domciu. Mój tradycyjny, bezpośredni transport równie tradycyjnie się spóźniał, więc się wk*rwiłam i wsiadłam w inny, licząc się z przesiadką w tramwaj.
Jedziemy. Na kolejnym przystanku zaczyna się magia. Zatrzymujemy się, ludzie oczywiście wsiadają i wysiadają. Drzwi się zamykają i nagle słychać spektakularny huk i k*rwienie ile sił w płucach. Okazało się, że sympatyczny pan, którego nazwałam Bartek, otworzył sobie drzwi ręcznie, r*zpie*dalając je i wyzywając przy tym kierowcę od rosyjskich prostytutek, bo mu nie otworzył.
Wiecie, wszystko byłoby w normie, gdyby nie fakt, że Bartuś czekał na przystanku. Nie gonił autobusu, nie odszedł kawałek dalej na papierosa, no k*rwa, nawet na przystankowej ławce nie siedział. Stał centralnie przed otwartymi drzwiami i nie wsiadł. Zamknęły się, rozj*bał je i usiadł.
Jedziemy dalej. Bartek cały czas drze twarz z końca maszyny na kierowcę, że mu nie otworzył, a ten grzecznie dziękuje za rozpie*dolenie wejścia. Nawet użył dokładnie takiego sformułowania. 

Przesiadka w tramwaj. Bartuś też się przesiada i idzie za mną na dół nieco dziwnym krokiem. Trochę się cykam. 
Muszę czekać 8 minut, więc odpalam papierosa, bo jestem stereotypem. Bartek stoi na skraju przystanku i też czeka. Wygląda, jakby się spieszył, bo jest nerwowy.
Podjeżdża tramwaj. Bartunio leci do najbliższego wejścia, bo źle wyliczył drogę hamowania, drzwi się otwierają, a Bartek znowu stoi i nie wsiada. Tramwaj powoli rusza, a on za nim biegnie i napi*rdala w przycisk. Wyzywa tramwaj. Podjeżdża kolejny i znowu to samo.
W końcu przybył transport, przez co nie wiem, jak dalej potoczyły się losy Bartka.

Podejrzewam, że wyobrażacie go sobie jako typowego dresa i zwolennika Ryszarda z jeżyckiego rejonu. No k*rwa, koleś gołymi rączkami otworzył autobusowe wrota i w swoich niezbyt wyszukanych bluźnierstwach był głośniejszy niż burczenie brzuszków wszystkich dzieci Afryki.
Otóż nie i na tym polega zabawność tej sytuacji. Bartuś nie bez powodu dostał ode mnie to imię. Kojarzycie taki typ faceta chwilę przed trzydziestką, który jest otyły, niezbyt przystojny, workowato ubrany, nosi czarny plecak, okulary i najprawdopodobniej pracuje na magazynie, a po godzinach wbija expa w WoWie? Macie to? To właśnie Bartuś. 
Patrząc na całą historię z perspektywy czasu wiem, że z Bartkiem coś było nie tak i to dość przykre.
Z drugiej strony- JASNA K*RWA I STU MILICJANTÓW- to było przekomiczne, a moją duszę wypełniał wtedy niepohamowany, czysty śmiech i szatan. 

     Tak na absolutny koniec: jestem pozytywnie zaskoczona ilością wyświetleń tego arcydzieła, ale mocno zawiedziona brakiem komentarzy... Poprawcie to, drodzy fani, bo zacznę pisać o uczuciach i wewnętrznym cierpieniu.

XOXO, Kejti gerl 

6 komentarzy:

  1. Po raz kolejny czytam to co napisałaś... każdy post czytam dwa razy i uśmiecham sie do siebie.
    Kto poza mną samą na świecie ma tyle ironii?! Bawią nas te same pieprzone codzienne zagadnienia, mamy tą samą ojczyznę a w kościele będąc dzieckiem gapiłam się w ten sam sufit, ale mnie bardziej zastanawiało co to za ptaki są tam namalowane czego nieomieszkałam głośno wspomnieć...

    Kiedyś się znałyśmy... a może raczej nieznałyśmy.
    Kiedyś miałyśmy okazję się poznać- to brzmi lepiej!

    Pisz dalej, a ja z tą samą przyjemnością bedę czytać.

    Kate nieBush

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiało tajemnicą i moją ciekawością.

    Dzięki wielkie, pisać będę!

    OdpowiedzUsuń
  3. KEJTI - jeśli jeszcze raz uznasz, że Twoje miłosne podboje są smutne, pomyśl sobie o moich - od razu powinno zrobić Ci się lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. komunikacja miejsca to najgorsze zło!
    Tylko Rower - reszta jest milczeniem.

    OdpowiedzUsuń
  5. miejska*

    p.s. mój avatar google - przepadek? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komunikacja miejsca to też zło, pamiętaj!

      p.s. zdecydowanie nie sądzę!

      Usuń