poniedziałek, 27 lipca 2015

Nieuniknione

     Witajcie! Tym razem postaram się spłodzić coś dłuższego, bo pisanie krótkich pościków jakoś mi nie leży. Trzymam więc kciuki za dygresje, niekoniecznie konkretne rozwinięcie tematu, brak puenty, bezczelne chwalenie się sobą i prawienie samej sobie komplementów przy każdej możliwej okazji.
Dziś dowiecie się- ja zresztą też- jakie są moje marzenia... o wszyscy Bogowie, jak to brzmi. Może inaczej: plany, ambicje i życiowe wymagania.

     Perkusja. Całe świadome życie powtarzam, że muzyka to jedyna rzecz, która jest w stanie wygrać z fotografią, czyli dziedziną, którą kocham teoretycznie najbardziej, ale przez głupie wymówki nie uprawiam jej tak, jak powinnam.
W gimnazjum wszystko się zaczęło. Po raz kolejny czynnikiem zapalnym była Nirvana, która- jak się okazuje- miała na mnie prawie tak wielki wpływ jak rodzice czy Power Rangers. Z racji bycia Kurtem, ale już z innymi włosami, kupiłam gitarę, nauczyłam się piekielnie skomplikowanej "Polly", zrobiłam sobie zamyślone selfie z instrumentem i stwierdziłam, że to nie to. I tak, upokorzę się tym zdjęciem specjalnie dla Was, Robaczki. Proszę!


Cóż było potem? Ano potem stała się jasność- INTERNET. Zaczęłam oglądać występy Nirvany, sikając pod siebie z miłości do Kurta, dodatkowo napatrzyłam się na Dave'a napi*rdalającego w bębny i mnie olśniło- będę grać na perkusji, bo to wspaniałe. 
Miałam ambitny plan zbierania garów w częściach, krok po kroku, bo kasy ciągły brak. Najpierw pałeczki, a potem werbel, hi-hat i cała reszta. Pomysł genialny. Skończyło się na pałeczkach.
Wytrwale ćwiczyłam, głównie na udach, co było przyjemnie bolesne. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że chyba w miarę ogarniam i potrafię wybić każdą kończyną inny rytm. Nic skomplikowanego oczywiście, ale przyszło i tak łatwo. Perkusji nadal kupić nie mogłam ze względów finansowych. Poza tym odkryłam fotografię i choć pochłaniała sporą część mojego wolnego i szkolnego czasu w liceum, to prawie codziennie znalazłam chwilę czy dwie na "granie". 

Skończyłam ogólniaczka, przesiedziałam kolejny rok w Płocku, przeprowadziłam się do Poznania i wydarzyła się rzecz cudowna. Wszechświat udowodnił, że nie jest aż takim nieczułym k*tasiarzem i umieścił mnie na Mostowej, gdzie poznałam sąsiada-perkusistę. Jako iż ten wspaniały muzyk rozgościł się w moim spektakularnym życiu jak w apartamencie z bezpłatną, najlepszą pornografią, został Mostowiakiem, a skoro nim został, to muszę go pokrótce przedstawić.

Koko(s)- z początku tylko sąsiad z Mostowej, do którego nie pałałam uczuciem, bo Żytnia/Mandarynka wpadła mu w oko, później jednak pokochaliśmy się do szaleństwa, flirtując ze sobą w każdy możliwy, obrzydliwy sposób. Bliski geniuszu muzyk, niesamowicie dobry człowiek, najseksowniejszy mężczyzna i abstrakcyjny zj*b. Hetero, ale ma zajebiste branie w świecie penisów.

Koko postanowił wstawić swoją elektroniczną perkusję do mojego pokoju. TAK, DO MOJEGO POKOJU. Od tamtej pory go kocham.
I co, okazało się, że Kejti potrafi grać! Czasem się gubi, gra w kółko te same kawałki, nie wszystko ogarnia, ale ma potencjał. Satysfakcja niesamowita, radość największa. Potrafię grać na perce, biczys.

Mostowa się rozpadła, a ja znowu zostałam z łysymi pałeczkami. Nadal oczywiście ćwiczę i z utęsknieniem czekam na moment, kiedy będę w stanie odłożyć jakiekolwiek pieniądze na perkę. Wydaje mi się, ze mogę być w tej materii wybitna. Kupcie mi.

     National Geographic. Praca jako fotograf. Czatowanie w buszu przez trzy miesiące, żeby zrobić jedno jedyne zdjęcie. Fotografia, natura i nutka niebezpieczeństwa- cała ja.
To jedna z wielu fotograficznych ambicji, więc mogłabym się za to porządnie zabrać, a nie robić kupne rzeczy. Ehś.

     Islandia. Moje docelowe miejsca na naszej betonowej planecie.
Skąd wzięła się ta, w teorii, niezrozumiała fascynacja kawałkiem Ziemi, gdzie cały czas wieje, nie ma upałów czy plaż i jest tam więcej owiec niż ludzi? Właśnie stąd, właśnie dlatego. Jakby tego było mało: drobne skażenie cywilizacją, czadowy i trudny język, zerowy odsetek analfabetów, niewyobrażalna przestrzeń i oczywiście związana z nią muzyka, dzięki której właśnie zakochałam się w Islandii bez pamięci.
Moim planem jest dorobienie się odpowiedniej sumy, zakupienie małego domku na islandzkim zad*piu absolutnym i sielankowe życie w naturalnej surowiźnie. Bajka.
Czym miałabym się tam zajmować? Koko podsunął mi ostatnio genialny pomysł: moja własna, urocza, islandzka mini-piekarnia z pysznym pieczywem. Do tego wszystkiego będę rozchwytywanym fotografem, więc zapowiada się czad.

     Działka dla stwórców. To, niestety, ponownie wiąże się z pokaźną ilością gotówki, ale nieuchronność mojego przyszłego bogactwa ma się świetnie i mocno w nią wierzę.
W podziękowaniu za wydanie na świat istnej bogini kupię wielką działkę dla rodziców, wybuduję im dom, a obok schronisko/hotel dla zwierząt. Będą się zajmować tylko i wyłącznie pieskami, kotkami i resztą fauny, a ja będę wszystko sponsorować. Właśnie na to wydam swój pierwszy milion. Czyż nie jestem wspaniała?

     Poznańska kamienica. To akurat plan na kolejne miliony. Srogo wk*rwiona przesadzonymi cenami wynajmu mieszkań postanowiłam, że zostanę właścicielką spektakularnej kamienicy, pięknie ją wyremontuję i będę udostępniać studenciakom i nie tylko zadziwiająco tanie, bezkaucyjne kawałki podłogi w godnym standardzie, w którym będą mogli palić, pić i mieć koty. Czyż nie jestem wspaniała po raz drugi?

     Prócz tych wszystkich nieuniknionych rzecz marzy mi się jeszcze zwiedzenie Wszechświata, wypicie piwa w kosmosie, pokój na świecie, wilczur, który będzie moim najlepszym kumplem, kaczka w pomarańczach i szczęśliwe, godne życie tych, na których mi zależy. Miłością też nie pogardzę.

XOXO, Kejti gerl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz