poniedziałek, 20 lipca 2015

Zaklejony pępuś

     Oj, kiepski dzień. Kondycja fizyczna słaba, co mogłoby zostać usprawiedliwione całoweekendowym chlaniem w ramach szybkich wakacji, ale niestety nie jest to kac. Znam go, on mnie też, nie spotkaliśmy się akurat dzisiaj. Poza kilkoma stłuczeniami wiadomego pochodzenia i bolącym kolanem, które przeskakuje, jest coś jeszcze. Nie wiem, co to, ale czuję się naprawdę g*wniano. Chyba czas na lekarza. 
Psychicznie za to jest całkiem nieźle- nastrój szampański, stałe zmartwienia, do których przywykłam, ogólna miłość do ludzkiej rasy, pokój, splendor i najważniejsze: orzeszki. 

     Esencją tego dnia jest aktualna sytuacja w pracy. Po szaleńczych wichrach w "Master Piekarni" zarwał się dach czy coś w ten deseń, co skutkuje bardzo okrojonym towarem. Kilka sztuk buł i tylko podstawowy chlebuś w ilościach niezbyt porywających. Skromny wybór pieczywa widoczny przez sklepową witrynę powoduje za to nieziemski zastój w sprzedaży, czyli: średnio co 15 minut wchodzi jedna osoba i przeważnie od razu wychodzi, obarczając mnie po drodze brakiem chleba i rzucając obelgami, bo przecież jestem pie*dolonym Władcą Piorunów i Wiatrów i to ja wyj*bałam dziurę w dachu. 

     Moje życie postanowiło mnie w niedzielę kopnąć raz jeszcze. 
Spędziłam czadowy weekend nad jeziorkiem z naprawdę wspaniałymi ludźmi. Częściowo fruwałam z przesycenia naturą i alkoholem, częściowo upadałam potykając się o kłody, gałęzie, pęczki trawy i nietrzeźwość, częściowo gadałam mądrze, częściowo pewnie pi*przyłam bzdury. Świetnie się bawiłam tak w skrócie. 
Wszechświat musiał jednak zadbać o równowagę i zbilansować nadmiar radości uśmiercając mój ukochany telefon. Moją małą, bezdotykową, ultra funkcjonalną i mało zaawansowaną technicznie Nokię o islandzkim kolorze. Leżała sobie bezpiecznie w nerce w środku obozowiska i nie zwracałam na nią zbytniej uwagi, bo nie było potrzeby. W końcu, wymęczona wlewaniem w siebie litrów cudownego, ciepłego piwa, poległam, zwinęłam saszę z telefonem i uwaliłam się w namiocie. Kilka godzin później chciałam sprawdzić czas i okazało się, że czas nie istnieje, a jeśli już, to wygląda jak biały prostokąt z pajączkiem w prawym górnym rogu. 
No k*rwa, smuteczek, bo to telefon idealny. Nie jest smartfonem, nie jest dotykowcem, ma ch*jowego fejsa, oporną przeglądarkę, kiepski aparat, świetną klawiaturę i można do kogoś zadzwonić- jest wszystkim, czego wymagam od komórki. Nie odciąga od rzeczywistości, ale jeśli musisz coś sprawdzić w necie, to ostatecznie się da. Czad.
Aktualnie używam swojej osobistej Nokii 3310 z najdziwniejszą obudową na świecie. Opiszę.

Tył: na górze widnieje żółty napis "Dick's House", na środku mamy narysowaną w łopatologiczny sposób blond dziewczynkę w różowej sukience, która jest smutna i trzyma na rączkach rudego kota, który ma zaklejony pępuś i bandaż na ogonie, na samym dole zaś możemy odczytać "Fanny has a sore pussy", a tło jest dwukolorowe- zielony + różowy. Przód: górna połowa to ta sama depresyjna twarz niewiasty i trochę mordki zwierzaka, dolna to zbliżenie pępka z plastrami. Nie wiem, kto to zaprojektował, ale kocham go. 

     Chyba zostawię już ten pościk w spokoju, żaden temat mi się nie nasunął, tak sobie posmęciłam. Fajnie.

XOXO, Kejti gerl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz